Wróci pan do „M jak miłość”?
Ciekawa rzecz. Minęło już kilka lat, od kiedy odszedłem z tego serialu, a to pytanie wciąż powraca. Publiczność przyzwyczaiła się chyba do postaci granego przeze mnie Jacka Mileckiego, który zresztą nie pojawiał się w tamtej opowieści zbyt często. Czas biegnie, a ja wciąż jestem pytany, co będzie dalej z Martą. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Przy najlepszych chęciach nie wyobrażam sobie powrotu do „M jak miłość”. Dla mnie to już zamknięty rozdział.
Ten serial przyniósł panu jednak sporą popularność, której nie dałaby nawet najlepiej zagrana rola na scenach Wrocławia…
Myślę, że moja popularność nie wybuchła wcale tak nagle. Przyszła wraz z wcześniejszymi propozycjami filmowymi i rosła z roli na rolę. „M jak miłość” był ukoronowaniem pewnego jej etapu. To było ciekawe doświadczenie trwające kilka lat. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że z jedną produkcją mogę związać się na aż tak długo. W sensie aktorskim ten sposób pracy był dość szalony, czasami może nieco powierzchowny. Wyczerpałem się wtedy w tej materii, co nie znaczy, że wykluczyłem w przyszłości udział w jakimś kolejnym serialu. I tak pojawił się „Determinator”.
Nie denerwuje pana to, co najbardziej irytuje pańskich kolegów, że do świata seriali zaczyna się wpuszczać totalnych amatorów i ich kreuje na gwiazdy. Najlepszym przykładem są pewni bliźniacy, choć przecież nie tylko…