Gdy kłaniała się po wtorkowym koncercie w Berlinie, nie mówiła publiczności, że ją kocha. Prosiła: „Dbajcie o siebie”. Przykładała dłonie do klatki piersiowej i wyrzucała je w tłum, jakby oddawała siebie. Ten gest dobrze ilustrował, czym był dwugodzinny występ w sali Tempodrome. W najbardziej osobistych piosenkach zwierzała się do mikrofonu ze złych wspomnień. Lizała rany, dźwigała się ze smutku. Muzyczny detoks przyniósł ulgę, wieczór zakończyła więc łagodną „Thank You”.
Wokalistka świetnie czuje się w męskim świecie rocka i wyśmiewa kanony kobiecego piękna
To dziękczynna litania skierowana do bóstw, które przed laty wyratowały Morissette z depresji i autodestrukcji. Zaliczają się do nich: opatrzność, cierpliwość, konsekwencja oraz Indie, w których spędziła półtora roku, próbując odpocząć od przytłaczającego sukcesu pierwszej płyty. W połowie lat 90. „Jagged Little Pill” rozeszła się w nakładzie 30 milionów, była najpopularniejszym kobiecym albumem solowym w historii. – Cieszę się, że mogę dzielić uczucia z innymi, ale przeraża mnie, że świat jest pełny ludzi tak samo popapranych jak ja – mówiła wtedy.
„A może by tak skończyć z masochizmem, cieszyć się chwilą...?” – pyta teraz, śpiewając „Thank You”, jakby sprawdzała, czy nadaje się do normalnego, zdrowego życia. Co prawda w następnej zwrotce jest wers o wyłupywaniu komuś oczu, ale dominuje pogodny ton i klimat przebaczenia. Morissette wybrała ten utwór na finał, by nie żegnać się ponurą nutą. Zostawiła nadzieję – sobie i nam.
Ma 34 lata i wciąż zmaga się z przeszłością. Piosenki z wydanej właśnie płyty „Flavors of Entanglement” bardzo przypominają te, którymi zachwyciła przed 12 laty. Wtedy jej twórczym paliwem był gniew, teraz złość jest dojrzalsza, ale równie silna. Mało komu rozpacz tak służy. Im gorzej wiedzie się Morissette w życiu prywatnym, tym lepsze nagrywa płyty. Ta jest zapisem rozpadu związku, rozstania z marzeniami o wspólnym domu i dzieciach. Teraz wokalistka musi radzić sobie sama. Cichną instrumenty, zostaje śpiew. W „Day One” opowiada o niepewności – drży jej głos, kolana chyba też. Pierwszy dzień w pojedynkę jest jak nauka chodzenia, rytmiczny stukot werbla pomaga stawiać kroki. Morissette, która rozpoczęła koncert od ostrych, hardrockowych aranżacji, teraz zamarła przed mikrofonem. Ręce splotła na brzuchu, zaczyna się nerwowo kołysać, prawą nogę wystawia do przodu, jak mała dziewczynka udająca pewność siebie podczas przedszkolnego występu. W podobnej pozie zaśpiewała tego wieczoru i inne ballady.