Radu Lupu, który był pierwszym wykonawcą utworu, ocenił, że jest trudny technicznie, a przy tym wymaga od pianisty ogromnego zaangażowania emocjonalnego.
Zaangażowania emocjonalnego wymaga uprawianie jakiejkolwiek sztuki. Inaczej być nie może (nawet w przypadku artysty tak dystansującego się od emocji jak Igor Strawiński). Posłuchajmy choćby jego „Symfonii psalmów”, a dowiemy się, co w tym człowieku kipiało. O sobie mogę zaś powiedzieć, że muzyka Czajkowskiego zmienia i zapewne będzie zmieniać moje życie. On sam zresztą też – poprzez swoje listy, autobiografię, pamiętniki, które po części miałem okazję poznać. Ostatnio w trzecim tomie „Dzieci Holocaustu mówią” ukazał się fragment jego autobiografii, dotyczący roku 1942. Andrzej miał wtedy niespełna siedem lat, te wspomnienia chłopca, który wyszedł z getta i ukrywał się w obcym domu w szafie, są wstrząsające.
Czajkowski był wybitnym pianistą, to słychać w tym koncercie?
Mimo że jako pianista w pewnym momencie był bardzo popularny i robił tzw. wielką karierę (to brzmi zwłaszcza dziś wprost niewiarygodnie, ale ciągu trzech lat po sukcesie na belgijskim Konkursie Królowej Elżbiety w 1956 r. dał ok. 500 koncertów!), na jego dorobku twórczym piętna to nie odcisnęło. To świadczy o niezależności jego kompozytorskiej wyobraźni, nieulegającej łatwej przecież pokusie poddawania się urokom instrumentu, którym Czajkowski władał przecież fenomenalnie. W koncercie czuć, że jego autor miał niezwykłą władzę nad fortepianem, ale nie ma tam żadnego epatowania czy chęci brylowania.
Nie sądzi pan, że artystyczna dwoistość bardzo mu przeszkadzała? Nie brak opinii, że jako pianista nie zrobił tak wielkiej kariery, gdyż za bardzo pochłaniało go komponowanie. Nie mógł zaś temu poświęcić się całkowicie, bo ciągle miał zobowiązania koncertowe.
Na pewno jego życie potoczyłoby się inaczej, jeśli zostałby w kraju, gdzie był ponoć noszony na rękach. Natomiast to, o czym pan mówi, jest prawdą, ale gdyby nie był zawodowym interpretatorem, pisałby muzykę zdecydowanie inną. Ktoś wybitny w jakiejś dziedzinie, jeśli uprawia działalność także innego rodzaju, niejako automatycznie przenosi swe doświadczenia. Ktoś kiedyś powiedział o genialnym Józefie Hofmannie, że „posiadanie zbyt dużego talentu bywa niebezpieczne”. Andrzej Czajkowski, gdyby został pisarzem lub aktorem, do czego zadatki miał aż nadto widoczne, też powiedziałby nam niejedną wstrząsającą rzecz. Jedna z osób, które znały go osobiście, powiedziała mi, że już podczas pierwszego z nim kontaktu, a wówczas osoba ta nie wiedziała, kto zacz, była pewna, że obcuje z geniuszem. Jego życie było naznaczone trzema wyróżnikami: był Żydem po doświadczeniu Holokaustu, homoseksualistą niepogodzonym ze swoją orientacją, marzącym o rodzinie i dzieciach – i co najistotniejsze – był geniuszem. Ktoś taki nie był skazany na życie „długie i szczęśliwe”.