Ta muzyka zmienia moje życie

Rozmowa z pianistą Maciejem Grzybowskim, który zagra na festiwalu koncert fortepianowy Andrzeja Czajkowskiego

Aktualizacja: 07.08.2008 15:48 Publikacja: 07.08.2008 12:03

Ta muzyka zmienia moje życie

Foto: NFC

Rz: Jak odkrył pan ten utwór Andrzeja Czajkowskiego?

Maciej Grzybowski: – To konsekwencja moich trwających prawie pięć lat zainteresowań jego muzyką. Niedawno dodałem koncert fortepianowy, chronologicznie drugi, bo istnieje też pierwszy, skomponowany w latach 50., którego wykonań kompozytor sobie nie życzył. Mam zatem w palcach dwie godziny jego muzyki. Jako pianista nie mogę niestety wykonywać np. jego wspaniałych kwartetów smyczkowych czy opery „Kupiec wenecki”, której fortepianowy wyciąg kupiłem w londyńskim wydawnictwie.

Co jednak skłoniło pana, by zająć się Andrzejem Czajkowskim?

Przede wszystkim lektura niezwykłej książki „... mój diabeł stróż”, czyli wyboru korespondencji jego i Haliny Sander autorstwa Anity Haliny Janowskiej. Książkę poznałem dawno, gdy ukazało się pierwsze wydanie, następne zresztą przyniosło częściowo inny dobór listów, co sprawia, że warto poznać oba. A i tak opublikowano, z tego, co wiem, tylko część wieloletniej korespondencji, gdyż niektóre listy były albo zbyt intymne, albo zbyt zaszyfrowane.

O tym, co działo się w kraju, oboje nie mogli pisać wprost, Andrzej Czajkowski po 1956 roku zdecydował się zostać na Zachodzie, a cenzura, zwłaszcza w latach 1968 – 1970 i w okresie stanu wojennego, nagminnie kontrolowała korespondencję.

Zainteresował pana bardziej człowiek czy kompozytor?

Na początku oczywiście człowiek. To postać zupełnie nieprawdopodobna. O Czajkowskim wiele też opowiadał mi redaktor Jan Weber, który był od niego pięć lat starszy. W momencie, gdy kończył studia, Andrzej je zaczynał. Stopniowo zbierałem coraz więcej wiadomości i materiałów, czasem dzięki przypadkowym zbiegom okoliczności. Z najbliższym przyjacielem Czajkowskiego, wybitnym pianistą Stephenem Kovacevichem, przyjaźni się mój przyjaciel Krzysztof Chorzelski z Belcea Quartet, agent innego mojego przyjaciela, Piotra Anderszewskiego, był agentem Czajkowskiego. W rezultacie różnych przygód i perypetii dotarłem i do jego utworów.

I zagrał je pan w 2004 roku na Festiwalu Polskiego Radia.

„Inwencje na fortepian” op. 2, „Trio notturno” op. 6 oraz „Siedem sonetów Szekspira”, które zjawiskowo zaśpiewała Urszula Kryger. Festiwal odbywał się w maju, a jeszcze w tym samym miesiącu, na Warszawskich Spotkaniach Muzycznych, zagrałem sonatę klarnetową op. 1. Tak więc w krótkim odstępie czasu wykonałem komplet dostępnych mi jako pianiście kameralnych utworów Andrzeja Czajkowskiego. Od tego czasu grałem je w wielu miejscach i w Polsce, i za granicą. Cieszę się, że wzrasta zainteresowanie tą muzyką, wiem, że zespoły kameralne zaczynają sięgać po kwartety Czajkowskiego, pojawiają się pomysły mogące doprowadzić do światowej prapremiery opery, nad którą pracował przez kilkanaście lat do ostatnich chwil życia i którą ukończył, co wobec pojawiających się mylących informacji należy podkreślić. „Kupiec wenecki” to wielki dramat Szekspira i gigantyczne dzieło Czajkowskiego dla 11 solistów, dwa chóry i wielką orkiestrę. Gdyby udało się wreszcie doprowadzić do jego publicznego wykonania, byłoby to wspaniałe zwieńczenie tych wszystkich działań. Gorąco więc polecam „Kupca weneckiego” dyrektorom polskich teatrów operowych.

Jak scharakteryzowałby pan koncert fortepianowy?

To utwór dojrzałego kompozytora, kończąc pracę nad nim, Czajkowski zbliżał się do czterdziestki. I bez wątpienia jeden z najwartościowszych koncertów instrumentalnych w historii całej polskiej muzyki. Przy pobieżnej identyfikacji słychać w nim fascynacje Prokofiewem, Bergiem, Szostakowiczem, a zwłaszcza Bartókiem.

Radu Lupu, który był pierwszym wykonawcą utworu, ocenił, że jest trudny technicznie, a przy tym wymaga od pianisty ogromnego zaangażowania emocjonalnego.

Zaangażowania emocjonalnego wymaga uprawianie jakiejkolwiek sztuki. Inaczej być nie może (nawet w przypadku artysty tak dystansującego się od emocji jak Igor Strawiński). Posłuchajmy choćby jego „Symfonii psalmów”, a dowiemy się, co w tym człowieku kipiało. O sobie mogę zaś powiedzieć, że muzyka Czajkowskiego zmienia i zapewne będzie zmieniać moje życie. On sam zresztą też – poprzez swoje listy, autobiografię, pamiętniki, które po części miałem okazję poznać. Ostatnio w trzecim tomie „Dzieci Holocaustu mówią” ukazał się fragment jego autobiografii, dotyczący roku 1942. Andrzej miał wtedy niespełna siedem lat, te wspomnienia chłopca, który wyszedł z getta i ukrywał się w obcym domu w szafie, są wstrząsające.

Czajkowski był wybitnym pianistą, to słychać w tym koncercie?

Mimo że jako pianista w pewnym momencie był bardzo popularny i robił tzw. wielką karierę (to brzmi zwłaszcza dziś wprost niewiarygodnie, ale ciągu trzech lat po sukcesie na belgijskim Konkursie Królowej Elżbiety w 1956 r. dał ok. 500 koncertów!), na jego dorobku twórczym piętna to nie odcisnęło. To świadczy o niezależności jego kompozytorskiej wyobraźni, nieulegającej łatwej przecież pokusie poddawania się urokom instrumentu, którym Czajkowski władał przecież fenomenalnie. W koncercie czuć, że jego autor miał niezwykłą władzę nad fortepianem, ale nie ma tam żadnego epatowania czy chęci brylowania.

Nie sądzi pan, że artystyczna dwoistość bardzo mu przeszkadzała? Nie brak opinii, że jako pianista nie zrobił tak wielkiej kariery, gdyż za bardzo pochłaniało go komponowanie. Nie mógł zaś temu poświęcić się całkowicie, bo ciągle miał zobowiązania koncertowe.

Na pewno jego życie potoczyłoby się inaczej, jeśli zostałby w kraju, gdzie był ponoć noszony na rękach. Natomiast to, o czym pan mówi, jest prawdą, ale gdyby nie był zawodowym interpretatorem, pisałby muzykę zdecydowanie inną. Ktoś wybitny w jakiejś dziedzinie, jeśli uprawia działalność także innego rodzaju, niejako automatycznie przenosi swe doświadczenia. Ktoś kiedyś powiedział o genialnym Józefie Hofmannie, że „posiadanie zbyt dużego talentu bywa niebezpieczne”. Andrzej Czajkowski, gdyby został pisarzem lub aktorem, do czego zadatki miał aż nadto widoczne, też powiedziałby nam niejedną wstrząsającą rzecz. Jedna z osób, które znały go osobiście, powiedziała mi, że już podczas pierwszego z nim kontaktu, a wówczas osoba ta nie wiedziała, kto zacz, była pewna, że obcuje z geniuszem. Jego życie było naznaczone trzema wyróżnikami: był Żydem po doświadczeniu Holokaustu, homoseksualistą niepogodzonym ze swoją orientacją, marzącym o rodzinie i dzieciach – i co najistotniejsze – był geniuszem. Ktoś taki nie był skazany na życie „długie i szczęśliwe”.

I jeszcze na dodatek poprzez przybrane nazwisko, bo naprawdę nazywał się Robert Andrzej Krauthammer, bywał kojarzony ze słynnym kompozytorem.A jego muzyki nie znosił. Wielki zaś impresario Sol Hurok, któremu Artur Rubinstein polecił Andrzeja, chciał go skłonić do zmiany pisowni nazwiska na zgodną z anglojęzyczną pisownią nazwiska Piotra Czajkowskiego – sądził, że taka zbieżność ułatwi wylansowanie młodego pianisty.

Pan zawsze wnika w dusze kompozytorów, którymi się zajmuje?

Nie robić tego byłoby chyba bardzo trudno. Przynajmniej mnie. Wielu kompozytorów, których muzykę gram, znam osobiście. Klasyków wiedeńskich niestety nie. Nowowiedeńskich zresztą też. Mówię o nich, bo często gram ich utwory. Zdobywanie wszelakiej wiedzy, dotyczącej sztuki, może w jej uprawianiu paradoksalnie przeszkadzać. Tę wiedzę posiąść jednak warto. Tyle że potem należy o niej nie tyle zapomnieć, co nie starać się pamiętać. To proces bardzo trudny i niewdzięczny, naznaczony wieloma niepowodzeniami. Wiedza ma największą szansę przekształcać się w cnotę mądrości, kiedy jej owoce konsumuje się mimowolnie. Zamiast ułatwiać, jedynie podnosi poprzeczkę wymagań. Ale czyż właśnie nie o to chodzi? Przecież im więcej wiemy, tym coraz więcej zadajemy sobie pytań, a dzięki temu lepiej się poznajemy, docieramy do źródeł samych siebie. A że to droga długa i czasami można nabawić się siniaków, zanim się do celu dojdzie, to... tym przyjemniej. Przecież wiemy nie od dziś, że, gdyby kózka nie skakała, to by smutne życie miała.

- Pianista (rocznik 1968), którego interesuje przede wszystkim muzyka XX i XXI w., co potwierdził już w 1992 r., zdobywając nagrodę główną na Konkursie Muzyki XX Wieku dla Młodych Wykonawców. Regularnie występuje na wielu festiwalach krajowych i zagranicznych, grywa utwory Pawła Szymańskiego i Pawła Mykietyna, Schönberga czy Ivesa. Ale chętnie także wraca np. do Bacha, co udowodnił debiutancką płytą nagraną dla Universalu, a także do Chopina. Znakomity solista o charyzmatycznej osobowości, a także świetny partner śpiewaków i instrumentalistów.

Rz: Jak odkrył pan ten utwór Andrzeja Czajkowskiego?

Maciej Grzybowski: – To konsekwencja moich trwających prawie pięć lat zainteresowań jego muzyką. Niedawno dodałem koncert fortepianowy, chronologicznie drugi, bo istnieje też pierwszy, skomponowany w latach 50., którego wykonań kompozytor sobie nie życzył. Mam zatem w palcach dwie godziny jego muzyki. Jako pianista nie mogę niestety wykonywać np. jego wspaniałych kwartetów smyczkowych czy opery „Kupiec wenecki”, której fortepianowy wyciąg kupiłem w londyńskim wydawnictwie.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"