Kura domowa na parkiecie

Reaktywacja kariery. Nową klubową płytą Cyndi Lauper ma szansę po 20 latach wrócić do popowej czołówki i oferty didżejów

Aktualizacja: 12.09.2008 19:11 Publikacja: 12.09.2008 18:57

Kura domowa na parkiecie

Foto: Materiały Promocyjne

Od początku porównywano ją z Madonną, zwykle na korzyść tej drugiej. Teraz jednak szala się przechyliła i krytycy za oceanem piszą, że nowa płyta Lauper to album, który właśnie królowa popu powinna mieć w dyskografii zamiast słabego "Hard Candy".

– Chciałam nagrać coś energicznego. Ostatnio często bawię się w klubach. Tańczę spazmatycznie i z pełnym zaangażowaniem. Uwielbiam być kurą domową, ale chętnie zawiesiłabym w kuchni srebrną kulę, a na nogi włożyła czerwone pantofelki. Niech mnie niosą jak w bajce Andersena! – mówi "Rz" 55-letnia mama dziesięcioletniego Declyna. Wychowuje go sama, mieszkają w Connecticut. – Właśnie wróciliśmy z meczu hokeja, mój syn jest zapalonym graczem – wyjaśnia. Nadrabiają rozstanie. On był na obozie, ona w trasie.

Wokalistka, która w 1984 r. wywołała emancypacyjną burzę piosenką "Girl's Just Want to Have Fun", a ekscentrycznymi fryzurami i kreacjami podsycała marzenia milionów dziewczyn o wyrwaniu się z konwenansów i nudy, dziś patrzy na życie chłodniej: – Niełatwo być kobietą nowoczesną. Walczyłyśmy o prawo do pracy, głosowania, równości. Chciałyśmy mieć wszystko, ale w rzeczywistości trudno to połączyć. Rozpaczliwie staram się spędzać z synem każdą wolną chwilę.

Ostatnio miała ich niewiele. Oprócz nowych piosenek promowała także prawa obywatelskie i równouprawnienie homoseksualistów. – Mam w tym środowisku przyjaciół i członków rodziny. Zdaję sobie sprawę, jak wygląda ich życie. W 31 stanach można wylecieć z pracy za orientację seksualną. Wprowadzane są nowe przepisy, ale nie obejmują transseksualistów. Jeśli wykluczenie spotyka jedną grupę społeczną, może dotknąć każdego. To groźne. Albo się ma równe prawa, albo nie.

Lauper wie, dlaczego tak łatwo utożsamia się z outsiderami: – Zawsze czułam się inna, niedopasowana. Pogodziłam się ze swoją odmiennością niedawno, kiedy zrozumiałam, że ona daje dystans i możliwość obserwacji, które później zawieram w tekstach. Opowiadam prawdziwe historie. Jak wszyscy artyści imituję życie.

Jako przykład podaje nową piosenkę "Raging Storm". Rytm taneczny i beztroski, ale śpiew Lauper ostrzega, że chciwość i nienawiść zagrażają demokracji. – Ludzie są tak zaślepieni pogonią za gwiazdami, że nie zauważają globalnego ocieplenia, ginących zwierząt. Amerykanie niczego się nie uczą. Przypominam im, że wiedza to władza. Jesteśmy potężnymi istotami, jeżeli robimy użytek z mózgu.

Z sentymentem wspomina przełom lat 60. i 70. – Dorastałam, słuchając przemówień Martina Luthera Kinga i nagrań muzyków zaangażowanych w ruch praw obywatelskich. Nie wiem, kiedy zrobiliśmy się tak chciwi i podli, chyba w latach 80.

To wtedy debiutowała. Choć na starcie miała równie wyrazisty wizerunek co Madonna i nie mniejszą armię fanek, szybko ten kapitał straciła. Wydany w 1984 r. album "She's So Unusual" był jedynym wielkim sukcesem. Świetnie oddaje brzmienie lat 80., Lauper pomogła wprowadzić do popu elementy nowej fali i postpunku. Jednak dla wielu jest wykonawczynią dwóch piosenek: "Girl's Just Want to Have Fun" i ballady "Time after Time".

Zamiast wykorzystać ich popularność wśród nastolatków, drugi album wypełniła wystudzonymi balladami dla dorosłych. Kolejne płyty były przeciętne lub nieudane. Jak kolekcja standardów "At Last" i zbiór odświeżonych hitów "The Body Acoustic". – Wydawcy chcieli, by powstało coś w stylu kolekcji Roda Stewarta, ale zapomnieli mi o tym powiedzieć – Lauper zasłania się żartem.

O porażkach mówi niechętnie, od przeszłości woli się odcinać. – Wychowałam się z mamą w Queens, w zaniedbanej robotniczej dzielnicy. Było tak, jak to opisują raperzy: gangi i dużo narkotyków. Szybko się wyniosłam i nie chciałam wracać do tego w piosenkach.

Rzuciła szkołę, dorabiała z gitarą na rogu ulicy. Płyta nagrana w duecie Blue Angel zrobiła klapę i doprowadziła ją do bankructwa. Potem Lauper odgrzewała cudze piosenki w przeciętnych klubach. Po jednym z takich koncertów zaczepił ją mężczyzna. Zapytał: – Masz jakichś fanów? Pokręciła głową. – No to ja będę pierwszy. Chodź, postawię ci drinka.

Kilka lat później wywarła wrażenie jedną płytą, dostała Grammy. Ze słynnego teledysku "We Are the World", w którym wystąpiły największe gwiazdy popu, najlepiej pamiętam tych kilka nut, które wykrzyczała dziwnie wykrzywiona, z żółtopomarańczowymi włosami. Miewała zielone i fioletowe.

Nie zdążyłam zapytać, jak je teraz farbuje. Sądząc ze zdjęć na okładce płyty, jest platynową blondynką.

"Bring Ya to the Brink" nie jest podporządkowana modzie, nie przypomina też cynicznej próby liftingu niemłodej wokalistki. Lauper miała na ten album pomysł i potrafiła znaleźć współpracowników, którzy go wprowadzili w życie. Większość utworów współprodukowała z utytułowanym klubowym duetem Basement Jaxx oraz Scumfrogiem, który remiksował utwory wielkich gwiazd.

Wszystkie piosenki są dynamiczne, doskonałe do tańca. Stworzone ze smakiem i oszczędnie, w przeciwieństwie do ciężkich brzmień spod znaku Timbalanda, uskrzydlają. Bitom z pogranicza disco, funku i house'u towarzyszą melodie osadzone w najlepszej popowej tradycji. Refreny są tak samo efektowne jak w przebojach lat 80. i 90. Producenci uszanowali ich urodę i nie ulepszali na siłę.

Lauper udało się jeszcze jedno – napisała sensowne i treściwe teksty, które gładko poddają się rytmowi. Opowiada historie z optymistyczną puentą, nie przerywając zabawy. Jej głos jest dziś niższy i dojrzalszy, ale nie osłabł. Trafia w dźwięki bez pudła.

Od początku porównywano ją z Madonną, zwykle na korzyść tej drugiej. Teraz jednak szala się przechyliła i krytycy za oceanem piszą, że nowa płyta Lauper to album, który właśnie królowa popu powinna mieć w dyskografii zamiast słabego "Hard Candy".

– Chciałam nagrać coś energicznego. Ostatnio często bawię się w klubach. Tańczę spazmatycznie i z pełnym zaangażowaniem. Uwielbiam być kurą domową, ale chętnie zawiesiłabym w kuchni srebrną kulę, a na nogi włożyła czerwone pantofelki. Niech mnie niosą jak w bajce Andersena! – mówi "Rz" 55-letnia mama dziesięcioletniego Declyna. Wychowuje go sama, mieszkają w Connecticut. – Właśnie wróciliśmy z meczu hokeja, mój syn jest zapalonym graczem – wyjaśnia. Nadrabiają rozstanie. On był na obozie, ona w trasie.

Pozostało 86% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"