Jeśli za koncert w Niemczech wydany na płycie Sound Grammar otrzymał nagrodę Pulitzera, to za muzykę zagraną w kościele św. Maksymiliana Kolbe powinien dostać muzycznego Nobla. Występ kwartetu Ornette’a Colemana otworzył 6. Jazzową Jesień w Bielsku-Białej, która potrwa do 5 grudnia. Koncert zapowiedział sam Tomasz Stańko, dyrektor artystyczny festiwalu, nazywając saksofonistę swoim pierwszym i jedynym mentorem.
Mimo 78 lat Coleman swobodnie wkroczył na scenę zbudowaną wokół ołtarza. Ubrany w szary garnitur ze złotymi ornamentami sprawiał wrażenie skupionego, ale i zadowolonego, że może zagrać w takim miejscu. Tu znakomity koncert dał rok temu inny amerykański jazzowy gigant saksofonista Charles Lloyd. Może w tym kościele są specjalne fluidy sprzyjające twórczym poczynaniom muzyków? Występowali w nim również: Joe Henderson, Wynton Marsalis, Jan Garbarek, swe dzieła prezentowali Penderecki i Kilar.
Koncert rozpoczął się dokładnie tak samo, jak wspomniany album „Sound Grammar”, od szybkiego tematu „Jordan”. A jeśli Ornette gra w szybkim tempie, dla innych muzyków i słuchaczy oznacza to tempo zawrotne. Jednak w ciągu dwóch lat od nagrania tamtego koncertu ton jego saksofonu złagodniał, a w każdej nucie słychać tęsknotę za melodią. Dla adwersarzy saksofonisty i całej twórczości free-jazzu, to dobra wiadomość. Colemana może dziś słuchać każdy.
By to udowodnić kontrabasista Tony Falanga zaintonował smykiem chwytliwy temat „Sleep Talking”. Ornette odpowiedział mu tonem tak nostalgicznym, że ogrom żalu płynącego z jego saksofonu aż chwytał za gardło. Ciekawie rozwiązał bluesa „Turnaround”, którego nagrał pierwszy raz dokładnie 50 lat temu. Kompozycja o otwartej formie pozwoliła mu na charakterystyczną solówkę, w której oddalał się od tematu nieskończenie daleko, by trzema taktami powrócić do melodii. Tak gra ojciec chrzestny free-jazzu, który na uznanie czekał dziesięć lat, a na pełną chwałę następne czterdzieści.
Zaskoczeniem była „Aria na strunie G” Bacha. Coleman rzadko sięga po inne kompozycje niż swoje własne. Jak można się było spodziewać, najpierw przekształcił ją w jazzowy standard grając ułożone w solówkę dźwięki, a potem odbił się od nich, jak z katapulty, by poszybować w sobie tylko znane rejony połamanych rytmów, niespotykanych harmonii i skal obcych europejskiej muzyce klasycznej. A jednak publiczność poszła za nim i nagrodziła wykonanie owacjami. Musiała więc zrozumieć przesłanie artysty, że muzyka jest sztuką, w której wszystko wolno, ale musi mieć przystępne brzmienie.