– Zaświećcie światła, chcę was zobaczyć, stęskniłem się za wami – powitał publiczność kurtuazyjnie. Sandoval przyjechał na jubileuszowy 50. festiwal Jazz Jamboree dokładnie 30 lat po pamiętnych koncertach z kubańską grupą Irakere.
Wtedy rozpalił nas tanecznymi rytmami w Sali Kongresowej i klubie Stodoła, tym razem zaproponował podróż przez różne style jazzu. Okazał się nie tylko błyskotliwym trębaczem, ale także wokalistą, perkusistą i pianistą. Z kolei ostatni bis był wyraźnym zaproszeniem do tańca.
Na brzmienie jego nowej grupy wyraźny wpływ ma amerykański saksofonista tenorowy Danny Jordan. Swoimi porywającymi solówkami przypominał nieco Sonny’ego Rollinsa. Sandoval na początku jakby nie mógł się zdecydować, czy chce grać więcej na swoim koronnym instrumencie, na werblach czy klawiaturach. A przecież wszyscy przyszli posłuchać, jak brzmią najwyższe tony wydobyte z trąbki.
Po afrokubańskim otwarciu niespodziewanie usłyszeliśmy funkowe rytmy. W tej stylistyce szybko odnalazł się saksofonista, ale młody pianista gdzieś pogubił pulsujący rytm. Sandoval wybrał nieciekawe brzmienie elektronicznych instrumentów klawiszowych. Dobrze, że wtopił je tylko w tło. W nastrojowej balladzie postanowił zaśpiewać, udowadniając, że jest showmanem i potrafi wszystko.
Nie od razu można było poznać, że z tajemniczego wstępu instrumentów klawiszowych wyłoni się tamat „Tutu” Milesa Davisa. Aranżacja zanadto przypominała oryginał, a Sandoval próbował naśladować stłumione brzmienie trąbki Milesa.