Kaiser Chiefs wdarli się na muzyczną scenę i listy przebojów w 2004 r. po sukcesie Franza Ferdinanda. Rok później wydali udaną debiutancką płytę „Employment”. Druga, zeszłoroczna, „Yours Truly, Angry Mob” zawierała wśród wielu znakomitych nagrań szlagier „Ruby, Ruby”. Najnowsza aż tak wielkim hitem nie może się pochwalić. Cieszy jednak, że choć grupa podjęła współpracę ze słynnym producentem Markiem Ronsem, współautorem sukcesu Amy Winehouse — nie zmieniła swojego oryginalnego stylu. Podobać mogą się nawet najbardziej taneczne kompozycje jak „You Want History”, bo zrealizowane są z lekkością, pomysłowością i poczuciem humoru. W „Spanish Metal” muzycy udanie połączyli klimat flamenco i ciężkich odmian rocka. Grają szybko, dynamicznie i melodyjnie, świetnie mieszając proporcje. Są znakomitymi kompozytorami, którzy proponują słuchaczowi w jednej piosence kilka muzycznych pomysłów. Potrafią też wzruszyć lirycznie śpiewanymi przez Ricky’ego Wilsona motywami „Tomato in the Rain” oraz „Remember You’re Girl”.
Arctic Monkeys debiutowali w 2006 r. albumem „Whatever People Say I’m, That’s What I’m Not”, który na Wyspach Brytyjskich w pierwszym tygodniu sprzedaży rozszedł się w prawie 400 tysiącach egzemplarzy. To najlepsza grupa od czasu The Libertines, a brytyjska krytyka uważa, że nawet od debiutu Oasis. Grają dynamicznego, gitarowego rocka — ostrego i chropowatego jak głos wokalisty Alexa Turnera. Wydana rok temu płyta „Favourite Worst Nightmare” nie była już tak dobra jak debiut, ale przyniosła kilka świetnych kompozycji, które są ozdobą opublikowanego na DVD koncertu w manchesterskim „Apollo”.
Najwspanialsze jest to, że muzycy pozostali chłopakami z sąsiedztwa, którzy wieczorami wkurzają sąsiadów grając zbyt głośno w garażu. Nie kryją makijażem młodzieńczych pryszczy, ubierają się chyba w ciucholandach. Kiedy inni wzmacniają muzyczny przekaz scenografią i światłami, oni korzystają tylko z instrumentów i wzmacniaczy. Grają tak jak początku lat 60 — prosto i energetycznie.
Najlepszymi pozycjami koncertu są „I Bet You Look Good On The Dancefloor” i „Dancing Shoes”. To piosenki o sile dynamitu. Wolniejsze tempo ma „Fake Tales of San Francisco”, ale refren wciska się w uszy z siłą bomby atomowej. Odrobinę liryki w śpiewie Turnera da się słyszeć w „When the Sun Goes Down”, ale tylko w wokalnej uwerturze. Potem następuje perkusyjno-gitarowa burza. Oby taki był trzeci studyjny album.
Keane debiutował cztery lata temu bardzo dobrym pop rockowym albumem „Hopes and Fears”, potem była słabsza, ale dająca się słuchać płyta „Under the Iron Sea” z hitem „Is It Any Wander”. Na trzecim albumie, „Perfect Symetry”, nadzieje pokładane w grupie się nie spełniły, strach pomyśleć, co będzie w przeszłości.