Wyzwolony głos panny Stone

Joss Stone ma w zwyczaju na zakończenie występu rzucać w tłum kwiaty. Wczoraj w Palladium były to białe róże bez kolców

Publikacja: 21.07.2009 02:19

Joss Stone uwodziła publiczność jak doświadczona soulowa diwa

Joss Stone uwodziła publiczność jak doświadczona soulowa diwa

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

To dobre podsumowanie wieczoru, który nie przypominał wyreżyserowanego show. Był wymianą między oddaną artystką i spontaniczną publicznością.

Stone od pierwszych chwil chciała tylko jednego: wciągnąć nas w świat swoich przeżyć i poruszyć. A kiedy śpiewaliśmy z nią, uśmiechnięta mówiła: – To nie żaden popowy chłam. Chcę, żebyście czuli jak ja.

Mogła być gwiazdą muzyki rozrywkowej. Wystarczy na nią spojrzeć: śliczna, smukła dziewczyna z charakterystycznym głosem. Byłaby wymarzoną pacynką dla producentów popu. Ale nią nie dało się sterować – już jako nastolatka była uparta, chciała decydować. Właśnie o wolności, samodzielnych wyborach i odwadze śpiewała wczoraj.

Najlepiej udała się „Right To Be Wrong” – manifest artystki, która daje sobie prawo do popełniania błędów. A wszystkim, którzy mają pomysł na to, jak powinna żyć, wykrzykuje: „Dajcie mi spokój!”. To tradycyjna soulowa ballada z potężnym rytmem – w takim repertuarze Stone czuje się najlepiej. Ale pokazała, że potrafi nasycić emocjami różne utwory. Zadziwiające, że niespełna 22-letnia dziewczyna wiarygodnie śpiewa o miłosnej ekstazie, zagubieniu czy stracie kogoś bliskiego.

Była niemal jak Billie Holiday – zmysłowa, uwodzicielska, ale też zmienna i zaskakująca. W jednym utworze cierpiała (rzecz jasna przez mężczyznę), głos jej się łamał, jakby cichł pod ciężarem przeżyć, a po chwili odwracała się na pięcie i w rytm dudniącej funkowo perkusji kazała kochankowi się wynosić: „Miałeś mnie i straciłeś!”.

Dobrze, że się nie spieszyła. Teraz w modzie jest urządzanie koncertowych biegów z przeszkodami. Jednak Stone zależało, byśmy wsłuchali się w jej muzykę. Zaśpiewała dużo piosenek z trzeciej płyty, tej najbardziej osobistej. Znalazło się wśród nich najdonioślejsze wyznanie.

Zanim usłyszeliśmy „Music”, powiedziała: – To będzie o moim ukochanym mężczyźnie. Usiadła na brzegu sceny i ściszonym głosem zaczęła opowieść o absolutnym uniesieniu, jakie przeżywa... wyłącznie dzięki muzyce. To ona jest najważniejsza, nie zawodzi, nie kończy się. Utwór nabierał tempa, czynele hałasowały, saksofon i trąbka wyznaczały ostry puls. A Stone wibrującym mocno głosem doprowadziła publiczność do temperatury wrzenia.

To dobre podsumowanie wieczoru, który nie przypominał wyreżyserowanego show. Był wymianą między oddaną artystką i spontaniczną publicznością.

Stone od pierwszych chwil chciała tylko jednego: wciągnąć nas w świat swoich przeżyć i poruszyć. A kiedy śpiewaliśmy z nią, uśmiechnięta mówiła: – To nie żaden popowy chłam. Chcę, żebyście czuli jak ja.

Pozostało 84% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"