Gdy na Kongresie Kultury w Krakowie zabrakło premiera Donalda Tuska, oczekiwano na piątkowe wystąpienie ministra Michała Boniego. Oświadczył on, że ograniczanie zainteresowań szefa rządu do piłki nożnej było nietaktem. Zapewniał, że rozmawiał z nim o „(A)polonii” Krzysztofa Warlikowskiego. Przedstawił „Program Polska 2030”. Był to, niestety, popis nowomowy bez konkretów. Padły sformułowania: dźwignie dyfuzyjne, kapitał adaptacji, pokolenie aspiracji, interesariusze, czynnik bohemiański, generacja 2.0. Jasno zabrzmiała dopiero pointa.
— Drogi artystów i ekonomistów na tym kongresie się rozeszły — powiedział minister Boni, nawiązując do ostrej krytyki, jakiej poddano środowe wystąpienia Leszka Balcerowicza i Jerzego Hausnera. — Mam nadzieję, że między kulturą a gospodarką nie ma opozycji. Jeżeli nie zrozumiemy, że to my mamy kreować rynek, a nie rynek nas — pozostaniemy daleko poza światem. Tam, gdzie inwestycje w kulturę są duże, gospodarka rozwija się lepiej. W podobnym tonie brzmiało wystąpienie przedstawicieli świata książki: Beaty Stasińskiej i Przemysława Czaplińskiego. Rzucili hasło: „Nie tylko gospodarka, głupcy!”.
— Ekonomiści i politycy powinni słuchać i szanować artystów — mówił Jonathan Mills, dyrektor Edinburgh International Festival, gość kongresu. — Nasza impreza angażuje 5 mln funtów środków publicznych, zaś obroty, jakie generuje, wynoszą 180 mln funtów. Dlatego kulturę trzeba traktować jako mechanizm napędowy procesów gospodarczych.
Kontynuując ten wątek, Jerzy Hausner podkreślił, że wielu twórców, w tym Andrzej Wajda, chce, by większy dostęp do publicznych środków miały instytucji prywatne. Minister Bogdan Zdrojewski ogłosił, że premier Tusk podpisał program budowy sieci bibliotek z zapleczem komputerowym — warty 700 mln zł. Powstanie też Instytut Tańca. Szefowi resortu kultury należą się słowa uznania za to, że podjął trud zorganizowania kongresu, bo padły na nim ważne wnioski. Teraz trzeba zrobić z nich użytek.