Królewscy Filharmonicy z Londynu wystąpili dokładnie miesiąc po jeszcze sławniejszych Berlińskich Filharmonikach. Już dawno Polska nie gościła w tak krótkim czasie równie znakomitych orkiestr.
Wszelkie porównania są trudne, bo dobre orkiestry mają niepowtarzalną osobowość. Berlińczycy nie boją się wielkich, skomplikowanych dzieł, z łatwością podejmują się najtrudniejszych zadań. Royal Philharmonic Orchestra zaskoczyła publiczność finezyjnością emocji zupełnie nietypową dla Anglików.
Niewątpliwie duża w tym zasługa ich szefa, Szwajcara Charlesa Dutoita. To dyrygent o ogromnym doświadczeniu, któremu szczególnie odpowiadają kompozycje utkane z subtelnej tkanki, o wyrafinowanych brzmieniach.
Program koncertu ułożył smakowicie. Wybrał utwory składające się z drobnych, zmiennych epizodów. Od rozbudowanej narracji liczy się w nich bardziej bogactwo muzycznych barw. Royal Philharmonic Orchestra potrafiła je ukazać, zwłaszcza w suicie „Moja matka gęś” Ravela. Miała ona mgławicową lekkość, a Brytyjczycy dodali blasku każdemu detalowi, nawet jeśli trwał on zaledwie kilka sekund.
Równie ciekawe okazały się „Wariacje Enigma” Elgara. Sztandarowe dzieło muzyki angielskiej w ujęciu orkiestr spoza Wysp Brytyjskich razi często pompatycznością, staje się rozwlekłe. Londyńczycy udowodnili, że ów cykl wariacji opartych na nieznanym nikomu – poza kompozytorem – temacie jest dramaturgicznie spójną kompozycją.