Każda litera w nazwie ma swoje znaczenie. Najpierw W jak Warszawski, bo choć zorganizowano wcześniej edycję ogólnopolską (wówczas przeszkodziła żałoba narodowa), a nawet międzynarodową (tym razem się udało), impreza postrzegana jest jako stołeczna i tak ma pozostać.
– Od dwóch lat sponsoruje nas miasto Warszawa. I skoro daje dotacje, chce promować swoich artystów. To nieco ogranicza moje możliwości, niemniej taka jest funkcja tego festiwalu – przyznaje pomysłodawca i organizator Szymon Tarkowski.
Po W mamy U jak Undergroundowy. Do dziś w ramach WUJka możemy usłyszeć członków zespołów, które swojego czasu grały w Jazzgocie czy Galerii Off. Tarkowski nazywa ich „bandą dowcipnisiów bawiących się gatunkiem” i porównuje do ruchu yassowego.
Największy problem jest z J jak Jazzowy.
– Festiwal od jazzu nieco odchodzi. I bardzo dobrze. To mój autorski projekt, robię na nim to, co mi się podoba. Słucham różnej muzyki i chcę pokazywać zespoły grające po swojemu, niezależnie od tego, czy są rockowe, czy jazzowe. Byle były ciekawe – przyznaje Tarkowski.