Reklama
Rozwiń
Reklama

Muzyczne morze łez

Brytyjczycy czekali na ten album cztery lata. Corinne Bailey Rae przeżyła osobistą tragedię i zapisała ją w pięknych piosenkach

Publikacja: 11.02.2010 10:27

Corinne Bailey Rae, „The Sea”, EMI, 2010

Corinne Bailey Rae, „The Sea”, EMI, 2010

Foto: EMI

Angielska kompozytorka i wokalistka Corinne Bailey Rae zaczęła karierę w wielkim stylu - w grudniu 2005 r. forum brytyjskich krytyków zapowiedziało jej płytę jako sensację. Album „Corinne Bailey Rae” debiutował na szczycie list, bardzo podobał się także w Ameryce.

Rzadko zdarza się, by nowa, a do tego europejska artystka otrzymywała nominacje do Grammy w najbardziej prestiżowych kategoriach. Subtelne piosenki z pogranicza jazzu i soulu zyskały uznanie branży i wymagających słuchaczy, wkrótce Bailey Rae nagrywała duety z muzyczną ekstraklasą. Zaśpiewała na wyróżnionej Grammy kolekcji utworów Joni Mitchell, uznawanej za matkę chrzestną amerykańskiej muzyki.

Przez ponad dwa lata Bailey Rae nie występowała. Jej mąż, także muzyk, zmarł po przedawkowaniu leków i narkotyków, a ona pogrążyła się w żałobie. Wydana właśnie płyta „The Sea” jest świadectwem tych przeżyć - pozbawionym dosłowności zapisem cierpienia.

Piosenka „Are You Here” to przesycona bólem rozmowa z duchem, w refrenie powraca pytanie: czy tu jesteś, czy słyszysz? Ballada „I'd Do It All Again” tonie w smutku, potęgowanym przez metaliczne brzmienie gitar oraz wiolonczelę, którą słychać w niemal wszystkich utworach.

W „Feels Like The First Time” Bailey Rae podróżuje w przeszłość do pierwszych pocałunków, pierwszych rozmów przez telefon, nerwowego czekania. Fortepian, skrzypce i gitary łączą się w jazzowych harmoniach, a śpiew porusza tym bardziej, że przypomina zwierzenie. Wydaje się, że Bailey Rae ledwo otwierając usta, opada z sił - nie ma tu śladu kalkulacji, piosenki brzmią, jakby dosłownie wypływały z jej wnętrza.

Reklama
Reklama

Jako kompozytorka odmienia smutek przez wszystkie przypadki: „The Blackes Lily” jest blues-rockowym wybuchem, „Closer” to namiętny soul, a „I Would Call It a Beauty” - cichy jazzowy lament. Płyta jest czymś więcej niż terapeutyczne ćwiczenie.

W porównaniu z debiutem - dojrzalsza i bogatsza w niuanse. Nie nadaje się na listy przebojów, za to gwarantuje powrót do muzycznej elity. Dopiero luty, a już wiadomo, że Corinne Bailey Rae napisała jedne z najlepszych i najbardziej poruszających piosenek tego roku.

[i] Corinne Bailey Rae, „The Sea”, EMI, 2010[/i]

Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama