The Whitest Boy Alive w Fabryce Trzciny

Niektórzy mówią o The Whitest Boy Alive, że to zespół grający muzykę taneczną. Nie do końca tak jest. Oczywiście tańczyć się też przy tym da, ale to głównie znakomite piosenki do słuchania

Publikacja: 20.09.2010 09:10

The Whitest Boy Alive – to ciekawa kapela, która powstała w 2003 roku w Berlinie. Z pomysłem wyszedł

The Whitest Boy Alive – to ciekawa kapela, która powstała w 2003 roku w Berlinie. Z pomysłem wyszedł norweski gitarzysta i wokalista Erlenda Oye – znany wcześniej z występów w noefolkowym duecie Kings of Convenience

Foto: Materiały Promocyjne

Przekonać będzie się można o tym już w czwartek w Fabryce Trzciny.

Jest coś nieodparcie wciągającego w tej muzyce. To na pewno pewna transowość, powtarzalność motywów. Kompozycje nie mienią się feerią dziwnych rozwiązań, nie znajdziemy w nich zmieniających się co chwila form, karkołomnie połamanych rytmów czy dziwacznych, skomplikowanych melodii. Wszystko sączy się dość powoli, w umiarkowanym tempie, gitary grają swoje nieskomplikowane dźwięki i akordy, gdzieś w tle pojawiają się elektroniczne plamy i melodyjki. Jest miękko, spokojnie, trochę melancholijnie, przyjemnie...

[wyimek] [link=http://blog.rp.pl/zkulturanaty/2010/09/03/z-kultura-na-ty/]Z kulturą na Ty - Poleć swoje wydarzenie kulturalne! [/link][/wyimek]

Choć trzeba przyznać, że czasami muzycy potrafią też zagrać nieco szybciej, dynamiczniej, do tańca wręcz, np. w takim „Harder, Better, Faster, Stronger” czy „High On The Heels”.

O owym nieco sennym, ale jednocześnie hipnotyzującym charakterze ich muzyki decyduje chyba najbardziej głos Erlenda Oye.

Wokalista nie dysponuje ani wielką skalą, ani szczególnymi umiejętnościami interpretacyjnymi, dynamiką i energią. Powiedzmy sobie szczerze: nawet barwa jego głosu wydaje się jakaś szara. Ale nie sposób oderwać się od tego, jak śpiewa. Ale tak czasami jest – np. Jose Gonzales czy Leonard Cohen też mruczą pod nosem swoje piosenki, a można tego słuchać godzinami.

Ta ciekawa kapela powstała w 2003 roku w Berlinie. Z pomysłem wyszedł norweski gitarzysta i wokalista Erlend Oye – znany wcześniej z występów w neofolkowym duecie Kings of Convenience – który zainteresował wspólnym graniem Marcina Oza, pochodzącego z Polski basistę, który pracował jako didżej w berlińskim klubie WFM. Do nich dołączyli dwaj Niemcy: perkusista Sebastian Maschat oraz multiinstrumentalista Daniel Nentwig. Zadebiutowali trzy lata później albumem „Dreams”, a rok temu wydali kolejny pod tytułem „Rules”.

Zwykle ci muzycy grają w małych, kameralnych klubach, by mieć lepszy kontakt z publicznością. I udaje im się to chyba, bo członkowie

The Whitest Boy Alive zyskali sławę znakomitej grupy koncertowej.

Przekonać będzie się można o tym już w czwartek w Fabryce Trzciny.

Jest coś nieodparcie wciągającego w tej muzyce. To na pewno pewna transowość, powtarzalność motywów. Kompozycje nie mienią się feerią dziwnych rozwiązań, nie znajdziemy w nich zmieniających się co chwila form, karkołomnie połamanych rytmów czy dziwacznych, skomplikowanych melodii. Wszystko sączy się dość powoli, w umiarkowanym tempie, gitary grają swoje nieskomplikowane dźwięki i akordy, gdzieś w tle pojawiają się elektroniczne plamy i melodyjki. Jest miękko, spokojnie, trochę melancholijnie, przyjemnie...

Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne