Z Jeffem Bridgesem rozmawia Roman Rogowiecki

Z Jeffem Bridgesem rozmawia Roman Rogowiecki

Publikacja: 06.01.2011 15:51

Z Jeffem Bridgesem rozmawia Roman Rogowiecki

Foto: ROL

Red

[b]Rz: Zagrał pan w wielu wspaniałych filmach. Jak bardzo lubi pan ryzykować przy wyborze scenariusza?[/b]

Powiedziałbym, że kocham ryzyko i nienawidzę go jednocześnie. Prawdę mówiąc, mam takie podejście do wielu rzeczy. Ryzyko mnie przyciąga i jednocześnie bardzo się go boję. Decyduję się na coś z duszą na ramieniu i gdy się udaje, jestem szczęśliwy. Bardzo często w pracy na planie filmowym zadaję sobie pytanie: czy na pewno zrobiłem dobrze? Tak było choćby niedawno z filmem „Szalone serce”. Niby ten film był o muzyku, a ja jestem też muzykiem, ale wciąż męczyło mnie pytanie: czy dam sobie radę, czy nie zawiodę widzów?

[wyimek][link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej - Zbliżenie[/link][/wyimek]

[b]To chyba ekscytujące uczucie?[/b]

Tak, ekscytujące. Ale czasem doprowadza do szału. To coś takiego jak próba złapania długiego podania na boisku sportowym, gdy powtarzasz sobie – złapię tę piłkę, ale jednocześnie boisz się, że może być katastrofa.

[b]Ryzyko zagrania w „Szalonym sercu” jednak się opłaciło, bo w końcu dostał pan Oscara...[/b]

Tak było, ale proszę pamiętać, że gdy zaoferowano mi tę rolę, na początku ją odrzuciłem, bo w filmie miało nie być tyle muzyki. Były jakieś piosenki, ale nie w takiej formie jak ostatecznie.

[b]A co daje panu większą wolność jako artyście – bycie aktorem czy śpiewanie i granie na gitarze? W filmie gra pan zadaną rolę, a w muzyce – co chce...[/b]

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/zkulturanaty/2010/09/03/z-kultura-na-ty/]Z Kulturą na Ty - poleć swoje wydarzenie kulturalne [/link][/wyimek]

Może i tak, ale staram się podchodzić do aktorstwa i muzyki w podobny sposób. W obu przypadkach jest duży element ryzyka. W obu trzeba być, jak to się u nas mówi, tu i teraz. Chodzi mi o wielką koncentrację w pracy. Podchodzę więc do obu spraw podobnie. Wolność to dla mnie uporanie się z tym, co mam do zrobienia. W graniu na instrumencie cudowny jest element artystycznej współpracy. Możesz dać upust swojej koncepcji, pozwolić porwać się wirowi własnej kreatywności i całkowicie się w nim zanurzyć. To daje poczucie wielkiej wolności. W filmach takie sytuacje zdarzają się tylko wtedy, gdy trafisz na swój dobry dzień.

[b]Ogląda pan filmy ze swoim udziałem, gdy trafi na któryś z nich w telewizji?[/b]

Przyznaję, że jestem „clickerem”, ciągle skaczę po telewizyjnych kanałach. Gdy widzę siebie, patrzę przez chwilę, by zobaczyć, jak wtedy wyglądałem. Spojrzę na kilka scen, przypomnę coś sobie i wystarczy. Każdy mój stary film kojarzy mi się trochę z oglądaniem prywatnych filmów na wideo, ale kiedy trafia mi się „Big Lebowski”, czuję się, jakbym oglądał „Ojca chrzestnego”. Widzisz parę scen z „Ojca...” i bezwiednie się wciągasz, podobnie jest z historią o Lebowskim. Nie wiem, ile razy obejrzałem ten film od początku do końca, chyba z sześć. To wspaniały film, a jak tak łatwo się nie zachwycam. Bracia Cohen są znakomici.

[b]Myśli pan, że jest szansa na drugi film o Lebowskim?[/b]

Ja bym tę rolę chętnie zagrał ponownie, ale nie wiem, co na to bracia Cohen. Co do starego Lebowskiego, proszę pamiętać, że ten film nie odniósł początkowo sukcesu finansowego. Ale okazało się, że upływ czasu mu nie zaszkodził. W Stanach co roku odbywa się nawet coś takiego jak Lebowski Fest i sam w nim raz uczestniczyłem. To było niesamowite, bo zagrałem ze swoim zespołem przed tłumem facetów wyglądających jak Dude Lebowski. To było mocno surrealistyczne przeżycie.

[b]Lebowski jest Polakiem, prawda?[/b]

Nazwisko tak by wskazywało.

[b]Ma pan jeszcze jakieś skojarzenia z Polską?[/b]

Niestety, nie.

[b]A czego dowiedział się pan o sobie, grając w tylu tak różnych filmach?[/b]

Tym, co najciekawsze w pracy aktora, jest możliwość bycia tyloma różnymi postaciami, wchodzenia w ich życie. Doświadczanie tego, jak to jest być kimś innym. To się potem przydaje w normalnym życiu. Często oceniamy innych ludzi i grając różne postacie, mamy okazję zastanowić się nad tym, dlaczego ktoś jest akurat taki, a nie inny.

[b]Powtarza pan w wywiadach, że nie chce już tak ciężko pracować, a właśnie nakręcił pan dwa nowe filmy...[/b]

Cóż, taki już jestem. Szczerze mówiąc: mam szczególne podejście do pracy – kocham ją i jednocześnie nienawidzę. Kręcenie filmów jest dla mnie kwestią wielu emocji. Kiedy mówię, że nie chcę pracować, odnosi się to do sposobu, w jaki wybieram kolejne role. Staram się nie angażować w następny film, bo wiem dobrze, co się z tym wiąże. Wiem np., że przez kolejne plany filmowe nie mogę być z rodziną. W tamtym roku pracowałem tak przez 11 miesięcy. Na szczęście na planie filmu Coenów „Prawdziwe męstwo” moją asystentką była moja córka Jessica. Żona odwiedzała mnie na planie, ale i tak rozstanie było trudne do zniesienia. Wiedząc, że następna rola może zdarzyć się za chwilę, staram się nie angażować w żaden film. Podchodzę do tego trochę w stylu Ala Pacino, który kiedyś powiedział o kolejnym „Ojcu chrzestnym”: „Nie chciałem zagrać w tym filmie, ale mnie złapali”. Tak to ze mną jest. Zawsze przychodzi jednak chwila, gdy nie mogę się oprzeć propozycji, bo coś mnie do niej ciągnie.

[b]Pana wieloletnie małżeństwo jest czymś wyjątkiem w pogrążonym w rozwodach Hollywood. Skąd to się wzięło, że potrafi pan odnosić sukcesy w pracy i łączyć je z udanym życiem rodzinnym?[/b]

To bierze się z tego, jakich miałem rodziców i jak oni mnie wychowali. Nie mówię, że w moim małżeństwie nie było problemów, ale patrzyłem na rodziców i na to, jak mój ojciec żeglował w świecie filmów. Małżeństwo to kwestia bycia z drugą osobą. Od rodziców nauczyłem się wszystkiego. Ojciec nauczył mnie podstaw aktorstwa w Sea Hunt. Mówił, żebym coś proponował, a potem wracał na plan i robił to zupełnie inaczej. Nauczył mnie też słuchać innych oraz grać w różny sposób te same sceny. Najważniejszą rzeczą, jakiej się od niego nauczyłem, było jego podejście do aktorstwa i do życia. Miał w sobie niesamowitą radość z tego, co robił. Pracowałem z nim jako dorosły aktor przy filmach „Eksplozja” i „Tucker – konstruktor marzeń”. Widziałem, jak każdy zauważał jego radość z bycia na planie. To udzielało się innym, a gdy się jest zadowolonym, można osiągnąć znakomite wyniki w pracy.

[b]Czy grana postać zostaje w panu na dłużej, czy też pozbywa się jej pan, wychodząc ze studia?[/b]

Pamiętam, że dawno temu ktoś robił ze mną wywiad jak pan teraz, ale było to w moim domu, i zadał mi to samo pytanie. Powiedziałem, że nie jestem aktorem, który staje się graną postacią i moja żona, która była w domu, zaczęła się śmiać. Spytałem ją, z czego się śmieje? Odpowiedziała: „Uważasz, że zostawiasz swoją rolę na planie, ale tak naprawdę przynosisz ją ze sobą do domu, tylko o tym nie wiesz”. Wygląda więc na to, że być może robię to zupełnie podświadomie.

[b]2010 rok dał panu wreszcie Oscara. Gdzie stoi statuetka?[/b]

Na początku stała na półce, ale po Świecie Dziękczynienia została przestawiona i nie wiem, gdzie teraz stoi. Jak Oscar wpłynął na moje życie? Jako że to był film muzyczny, podpisałem kontrakt z firmą Blue Note i skończyłem nagrywanie płyty. Ponadto nieco podskoczyła moja sława i mam teraz więcej okazji, by ją w sposób przemyślany wykorzystać.

Właśnie wróciłem z Waszyngtonu, gdzie udzielałem się w kampanii na rzecz głodujących dzieci. Jestem prezydentem tej organizacji i chcę, by w Ameryce nie było głodujących dzieci po 2015 roku. Stany Zjednoczone są tak bogatym krajem, a 17 milionów dzieci głoduje. Jak to możliwe? Pracuję więc nad tym i nad projektem Amazon Conservation Team, by uratować 32 plemiona Indian w Ameryce Południowej. Interesują mnie takie projekty. Mam co robić przez najbliższe lata.

[ramka]2010 rok przyniósł mu pierwszego Oscara i pierwszy Złoty Glob – za świetną rolę piosenkarza country w filmie „Szalone serce”. Wcześniej był nominowany za „Ostatni seans filmowy” (1972), „Pioruna i Lekką Stopę” (1975), „Gwiezdnego przybysza” (1985) oraz „Ukrytą prawdę” (2001). Po raz pierwszy przed kamerami wystąpił w wieku cztery miesięcy w filmie „The Company She Keeps”. Osiem lat później zagrał u boku swojego ojca w serialu telewizyjnym „Sea Hunt”. Jest najmłodszym synem popularnego aktora Lloyda Bridgesa, brat Beau także został aktorem. Obecnie na ekranach polskich kin możemy go oglądać w filmie „Tron. Dziedzictwo”. Żonaty od 33 lat z Susan Geston, ma z nią trzy córki. W grudniu skończył 61 lat. W przyszłym roku pojawi się m.in. w wyprodukowanym przez siebie dramacie science fiction „Giver”. [/ramka]

Simpatico

1.35 | Zone europa | SOBOTA

Miłość ma dwie twarze

6.00 | HBO 2 | NIEDZIELA

Bez lęku

20.00 | Zone europa | ŚRODA

[b]Rz: Zagrał pan w wielu wspaniałych filmach. Jak bardzo lubi pan ryzykować przy wyborze scenariusza?[/b]

Powiedziałbym, że kocham ryzyko i nienawidzę go jednocześnie. Prawdę mówiąc, mam takie podejście do wielu rzeczy. Ryzyko mnie przyciąga i jednocześnie bardzo się go boję. Decyduję się na coś z duszą na ramieniu i gdy się udaje, jestem szczęśliwy. Bardzo często w pracy na planie filmowym zadaję sobie pytanie: czy na pewno zrobiłem dobrze? Tak było choćby niedawno z filmem „Szalone serce”. Niby ten film był o muzyku, a ja jestem też muzykiem, ale wciąż męczyło mnie pytanie: czy dam sobie radę, czy nie zawiodę widzów?

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"