To, co przytrafiło się amerykańskiej formacji pod koniec lat 90., jest groteskową wersją losu mitologicznego Midasa.
Z płyty na płytę R.E.M. było coraz poważniejszym konkurentem U2. Listy przebojów okupowały kolejne single. MTV z niecierpliwością czekała na nowe teledyski, które stawały się rockowymi ikonami lat 90.
W 1998 r. doszło do hazardowej rozgrywki największych fonograficznych koncernów świata. Wydawcy licytowali niebotyczne sumy, by skusić grupę Michaela Stipe'a do podpisania wieloletniej umowy. Padł rekord w fonografii. Warner Bros Records zaproponował 80 mln dolarów za pięć albumów. To 10 mln więcej, niż dostała Janet Jackson. Liczono, że czego dotknie się R.E.M. – zamieni się w Złotą Płytę. Tymczasem znakomita passa się załamała.
Manifest odmienności
To zaskoczyło wszystkich. R.E.M. było naprawdę nietuzinkowe. Zespół o uniwersyteckich korzeniach połączył oszczędne gitarowe brzmienie z frapującymi, erudycyjnymi tekstami. Najlepszy przykład stanowi pierwszy singel „Radio Free Europe" wydany w pamiętnym dla nas 1981 r.
Debiutancki album „Marmur" (1983) w podsumowaniu roku na łamach magazynu „Rolling Stone" dostał lepsze oceny niż „Thriller" Jacksona i „Synchronicity" The Police.