Korespondencja z Cannes
"To list miłosny do Paryża" – powiedział dyrektor artystyczny festiwalu canneńskiego Thierry Fremaux. I tak mogłaby brzmieć najkrótsza recenzja "Midnight in Paris".
Patrzę na Woody'ego Allena. Szczupły, z siwymi włosami, słuchawkami w niedosłyszących od dawna uszach, z dłońmi staruszka. Ale przecież, mimo swoich 76 lat, z duszą młodego człowieka. Bo taki film może zrobić tylko ktoś, kto potrafi zakochać się jak sztubak.
– Gdybym nie był nowojorczykiem, z pewnością chciałbym żyć właśnie w Paryżu. To ekscytujące miasto uwiodło mnie wiele lat temu, gdy kręciłem tam "Co nowego, koteczku". Czasem żałuję, że wtedy nie zostałem na stałe albo przynajmniej nie kupiłem małego mieszkania, by dzielić czas między Amerykę i Europę – mówi na konferencji prasowej autor "Manhattanu", który ostatnio pracował w Londynie, Wenecji, Barcelonie.
W jego nowym filmie amerykański scenarzysta Gil Pender przyjeżdża do Paryża z narzeczoną. Kiedyś marzył, by zostać wielkim pisarzem, ale poszedł inną drogą: za duże pieniądze wymyśla historie dla hollywoodzkich studiów. Jednak czuje się niespełniony. Nad Sekwaną chce skończyć pierwszą powieść. Potem czeka go powrót do zaplanowanego życia: ślub, kupno domu w Malibu, obiecująca kariera, może kiedyś Oscar.