Nie jest diwą, bo to słowo ostatnio wyświechtane, ale absolutną primadonną i wokalnym fenomenem. Rozpala namiętności i spory, bez niej świat opery stałby się ubogi. Starannie dobiera miejsca występów. W Europie jest zaledwie kilka teatrów, w których można ją stale oglądać: w Wiedniu, Monachium, Barcelonie. W 2013 r. po długiej przerwie wróci do Zurychu. Ostatnio dodała do tej listy Operę Narodową.
Podobno nie lubi nowojorskiej Metropolitan Opera, od lat tam nie śpiewała.
– Po prostu nie mam zbytniego respektu dla amerykańskiej publiczności – wyjaśnia "Rz" Edita Gruberova. – Oglądałam kiedyś w Nowym Jorku "Łucję z Lammermooru" i połowa widzów na parterze zaczęła wychodzić, gdy słynna Beverly Sills zakończyła scenę szaleństwa. Z początku myślałam, że ogłoszono alarm pożarowy, a to ludzie wysłuchali popisowej arii primadonny i postanowili iść do domu, nie czekając na finał z wielką arią tenora.
Zanim podbiła świat, musiała pokonać wiele trudności, jej życie to historia biednego, słowackiego Kopciuszka, który zresztą kilka razy trafiał na bal, nim wreszcie stał się królową. Dorastała przecież w biedzie na wsi pod Bratysławą w ciężkich powojennych latach. Ojciec (z pochodzenia Niemiec) miał winnice, które znacjonalizowano. W czasie wojny siedział w więzieniu za poglądy komunistyczne, po wojnie skazano go na pięć lat, gdyż zaczął krytykować nową władzę.