Brandon, bohater "Wstydu" Steve'a McQueena, jest trzydziestokilkuletnim nowojorczykiem. Ma dobrą pracę, mieszkanie, na każde zawołanie jednonocne kochanki albo płatne call girls. Żadnych zobowiązań, pełna wolność.
Tak jest, dopóki nie zjawia się młodsza siostra, wyglądająca na wyzwoloną współczesną dziewczynę, a w gruncie rzeczy zagubiona, niedająca sobie rady z życiem, błagająca o opiekę. Ale Brandon nie ma ochoty brać na siebie odpowiedzialności za kogokolwiek.
Po znakomitym "Głodzie" Brytyjczyk McQueen zrobił kolejny przejmujący film. Tym razem o potwornej pustce, jaka otacza młodych ludzi sukcesu, zamkniętych w luksusie szklanych wieżowców. O zrywaniu więzów, strachu przed wszystkim, co mogłoby zabrać choćby część wolności. "Wstyd" zostawia w widzu przerażenie. I wpisuje się w całą falę obrazów pokazujących miałkość współczesnych elit.
Dwie pary artystów z "Płomiennego lata" Philippe'a Garrela spędzają czas na rozmowach o niczym, włóczeniu się bez celu, drobnych zdradach. Może ich obudzić dopiero tragedia: śmierć przyjaciela. Garrel, dziecko francuskiej Nowej Fali, pielęgnuje tęsknotę za "szczęśliwymi artystami" wyniesioną z przełomu lat 60. i 70. Ale to już przeszłość. W "Płomiennym lecie" snują się po ekranie ludzie funkcjonujący na jałowym biegu.