Miał również udział w karierze Jerzego Maksymiuka i Polskiej Orkiestry Kameralnej, która w latach 70. podbiła świat.
– Maksymiuk przyszedł do mnie na kolację – wspomina. – Był młody, wierzył, że odniesie sukces jako pianista i kompozytor, ja z żoną namawialiśmy go do dyrygowania. W 1972 r. przyjął więc etat w Warszawskiej Operze Kameralnej i stworzył orkiestrę. Gdy zaczął z nią coraz częściej występować, powiedziałem: „Idźcie w świat, niech nie krępują was obowiązki teatralne".
– Sutkowski jest indywidualnością na skalę światową – uważa reżyser Marek Weiss. – Byłem kiedyś na rozmowie w TVP, gdzie namawiano mnie do wystawienia opery na warszawskim Dworcu Centralnym. Tego samego dnia miałem spotkanie z panem Stefanem. Rozemocjonowany opowiadał, że Anglicy wymyślili właśnie zatrzaski w puzonach barokowych, bardzo ułatwiające pracę muzykom. Zrozumiałem, że możliwość reżyserowania u takiego człowieka jest szczęściem. Oczywiście trudno dyskutuje się z dyrektorem, który we własnym teatrze wbijał każdy gwóźdź. Bywa nieustępliwy, ale konsekwentnie broni nas przed zalewem pogaństwa artystycznego, jakiego obecnie doświadczamy.
Jubileusz przypada w nie najlepszym momencie, samorząd województwa mazowieckiego zmniejszył tegoroczną dotację, trzeba było dokonywać cięć w programie letniego Festiwalu Mozartowskiego, który jest unikatem na skalę światową. Na szczęście pieniędzy starczyło na Festiwal Oper Kameralnych XX i XXI w., który rozpocznie się dziś, dokładnie w urodziny teatru, premierą utworów Francisa Poulenca. To przypomnienie, że w ciągu tych 50 lat teatr interesował się też bardzo muzyką współczesną.
– Tu jest mój dom, który zbudowałem – mówi Stefan Sutkowski. – I martwię się, bo nic nie trwa wiecznie. Wiem, że kiedyś przyjdzie czas, kiedy poczuję zmęczenie.