Cecil Taylor jest ulubionym artystą Tomasza Stańki, dyrektora artystycznego festiwalu Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej. Występ pianisty był w programie już dwa lata temu, ale w ostatniej chwili zastąpił go Gonzalo Rubalcaba. Nikt wtedy nie żałował, bo Kubańczyk dał wspaniały recital. Ale posłuchać Taylora na żywo było marzeniem nie tylko Tomasza Stańki ale i wielu miłośników jazzu, którzy nie mieli wcześniej tej okazji, a znają jego osiągnięcia w poszerzaniu granic improwizacji.
Wreszcie stało się, po długim i cierpliwym oczekiwaniu sędziwy, 82-letni pianista wyszedł na scenę Domu Muzyki Bielskiego centrum kultury. Ubrany swobodnie i ekstrawagancko, w bokserskich skórzanych butach, z szerokim pasem na białej koszuli i w kamizelce podszedł pewnym krokiem do fortepianu i położył na nim kartkę, bynajmniej nie nutową, zapisaną dziwnymi symbolami i akordami w czerwonym i niebieskim kolorze. Towarzyszył mu brytyjski perkusista Tony Oxley, z którym Tomasz Stańko tworzył niegdyś kwartet i nagrał album „Leosia" dla wytwórni ECM.
Słuchałem Cecila Taylora na North Sea Jazz Festival w Rotterdamie właśnie dwa lata temu i był to bardzo spokojny występ w porównaniu z wulkanem energii, jaki wybuchł niegdyś na festiwalu Jazz Jamboree. W środowy wieczór pianista też zaczął spokojnie budować skomplikowaną strukturę akordów, ale konia z rzędem temu, kto w swej wyobraźni ułożyłby z nich melodię. Znalezienie klucza do zrozumienia taylorowskiej pianistyki wymagało odrzucenia wszelkich odnośników do klasyków jazzowego fortepianu. Struktura improwizacji opierała się na zmiennym rytmie, to przyspieszającym do zawrotnych prędkości, niepojętych kiedy patrzyło się na sędziwego muzyka, to spowalniającym tempo w bezładnie rozrzuconych dźwiękach. Podobne wrażenie wywołują abstrakcyjne obrazy, w których każdy widzi to co chce, a domyślanie się, co artysta chciał przez to powiedzieć, prowadzi do zawrotu głowy.
W pewnym momencie Taylor zdjął okulary, które pewnie i tak w końcu by mu spadły, kiedy z zapamiętaniem uderzał w klawiaturę. Był wtedy jak tajfun, który chciałby wyrwać klawisze, zniszczyć fortepian. Ten jednak cierpliwie poddawał się jego woli. Wtedy schematy zapisane na kartce nie były mu potrzebne. Za to coraz częściej zerkał w stronę Tony'ego Oxleya. Ten nie zawsze nadążał za błyskotliwą i przekorną myślą pianisty, ale chwilę potem ciekawie ją puentował. Jego gry na perkusji też nie da się porównać, z tym, co słyszymy na jazzowych koncertach. Trudno byłoby z pojedynczych uderzeń w bębny i czynele ułożyć rytm. Raczej wzbogacał brzmienie fortepianu.