Wojciech Bąkowski, najbardziej wzięty polski performer, stoi boso. Jego twarz czerwienieje. Na podłodze magnetofony, analogowe graty sprzed 20 lat. Wypuszczają z siebie bełkot, głośne "bleblebleble...".
Bąkowski wpatruje się w ściśniętych jak sardynki widzów. Jesteśmy w pokoiku na piętrze biurowca w modnej dzielnicy Tokio. Dawniej był tu klub gier planszowych. Teraz mieszkańcy największej metropolii świata wolą spędzać czas w lokalach z automatami do gry. Tracą w nich morze pieniędzy, a o wyniku decyduje maszyna. Jedna z wielu wydających z siebie ogłuszające "blebleble". W Tokio, jak podczas występu Bąkowskiego, panuje dźwiękowa dysproporcja: ludzie mówią mało, a maszyny hałasują. Publiczność milczy, gdy Bąkowski niczym Japończyk kończący rytuał zakłada buty i przeciskając się do drzwi, gasi światło.
Dwie uliczki dalej, w dusznej piwnicy, czeka "Love Book" Anety Grzeszykowskiej. Albumy z fotograficznymi kolażami sklejonymi ręcznie można oglądać tylko w białych rękawiczkach. Zdjęcia nagich postaci wycięte z różnych kadrów zostały połączone w obrazy intymności. I tu ciekawy kontrast. Cienkie rękawiczki, narzędzie pracy słynnych upychaczy z tokijskiego metra, są jedyną granicą między naszym a cudzym, sfotografowanym ciałem. Japończycy unikają kontaktu fizycznego z obcymi, są mistrzami separowania się w tłoku, ale też cieszą się nieskrępowanym seksem. Nie ma takich usług erotycznych, jakich Tokio nie oferuje.
W okolicznych mieszkaniach i biurach odbywa się kilkanaście wystaw artystów m.in. z Polski, Niemiec, Japonii. Projekt "Villa Tokio" stworzyła galeria Raster – to spotkanie artystów z dala od wielkich centrów sztuki. Zamiast Berlina czy Nowego Jorku ich wspólnym adresem są Warszawa, Rejkiawik, a teraz Tokio.