Kiedy 7 lutego do sklepów na świecie trafi album polskiego pianisty – czwarty już wydany przez Deutsche Grammophon – Rafał Blechacz będzie wracał z Madrytu po cyklu koncertów z Orquesta Nacional de Espana. Potem ma trochę odpoczynku i znów będzie podróż po Europie: Włochy, Francja, Belgia, Holandia, Luksemburg, Niemcy.
Trasa nie ma charakteru promocyjnego. – Gdy płyta jest w sklepach, już do niej nie wracam – mówi Rafał Blechacz i wyjaśnia "Rz" swoje zasady: – Nowe utwory prezentuję najpierw w małych salach i najchętniej najbliższym. Gdy mam już z nimi dużo doświadczeń estradowych, wtedy zaczynam myśleć o nagraniu. Muszę jednak czuć, że warto utrwalić coś może na całe życie. Moja przygoda z cyklem "Estampes" Debussy'ego, który znalazł się na nowej płycie, rozpoczęła się przecież dziesięć lat temu.
Fortepian z Hamburga
- Generalnie pomysłem na ten album był kontrast dwóch światów: impresjonistycznego Debussy'ego i ekspresjonistycznego Szymanowskiego – dodaje Rafał Blechacz. Chętnie opowiada też o długim poszukiwaniu najwłaściwszych brzmień dla kolejnych utworów: – "Ogrody w deszczu" Debussy'ego wymagają kolorów owianych srebrzystą aurą, rozświetlonych. Z kolei w "Pagodzie" musi być więcej złotawych barw, te rozmaite niuanse można wydobyć wnikliwym wczytaniem się w nuty i pewnymi zabiegami technicznymi, na przykład delikatnym użyciem pedału. Nieoceniona jest też kwestia instrumentu. Musiałem mieć bardzo dobry fortepian, który inspiruje do szukania rozmaitych odcieni, a z drugiej strony posiada potężny bas, jaki potrzebny był mi w sonacie Szymanowskiego.
Znalazł taki instrument w Hamburgu: Steinway D, model D, numer 584364. – Pamiętałem go z moich pierwszych występów w tym mieście – opowiada. – Już wtedy myślałem, że byłby znakomity do Debussy'ego i do utworów o większym natężeniu dynamicznym. Przed nagraniem sprawdzałem inne fortepiany, ale tylko po to, by do niego powrócić.