Dawno nie pojawiło się ich tylu w Polsce w jednym czasie. Niemal każdego z 13 dni rozpoczynającego się w niedzielę festiwalu będziemy podziwiać najlepszych dyrygentów, przedstawicieli fachu, który rozkwitł w poprzednim stuleciu.
– Takich artystów jak kiedyś Toscanini, Mrawinski, Karajan czy Celibidache dziś już nie ma – uważa Andriej Borejko, rocznik 1957. – To byli prawdziwi dyktatorzy. On na festiwal przyjeżdża z orkiestrą Düsseldorfer Symphoniker, z którą zaprezentuje się 28 marca m.in. w „Eroice" Beethovena.
Pamięta, jak podczas studiów podpatrywał na próbach Ewgienija Mrawinskiego, który krzyczał na muzyków Filharmonii Leningradzkiej, że myślą tylko o zakupach podczas tournée w Japonii, ale koncerty były wspaniałe. Borejko woli stosować zasadę, którą wpojono mu w konserwatorium: „Orkiestra i dyrygent stoją zawsze po dwóch stronach barykady, ale muszą darzyć się ogromnym respektem".
Sławny jak kiedyś Toscanini czy Karajan jest Walery Giergiew (rocznik 1953), od 24 lat kierujący Teatrem Maryjskim w Sankt Petersburgu. – Nie mianował mnie wtedy żaden minister ani partyjny dygnitarz, ale wybrał zespół – opowiadał „Rz". – Dziś Teatr Maryjski jest jak rozpędzony pociąg, nie sposób go zatrzymać na moment.
Giergiew dogląda, w którym kierunku podąża jego teatr, i zajmuje się własną karierą. Prowadzi London Symphony Orchestra, kieruje festiwalami, dyryguje gościnnie w Metropolitan w Nowym Jorku czy w Salzburgu. Jeśli kiedyś dyrygenci latami pracowali z jedną orkiestrą, mozolnie cyzelując jej brzmienie, on to zadanie powierza asystentom. Pojawia się w końcowej fazie prób i zazwyczaj następuje cudowna przemiana. Ma fascynujący sposób porozumiewania się z orkiestrą. Stosuje bardzo oszczędne gesty, ale nawet drobny ruch palca jest ważny. I dokładnie wie, co chce osiągnąć.