Warszawska impreza od lat idzie pod prąd, nie poddając się modnym trendom tańca konceptualnego. Jej kuratorzy wybierają spektakle nowoczesne – polityczne, romantyczne, literackie, eksperymentalne – ale zawsze pochodzące z kręgu tańca współczesnego i neoklasycznego. Od 29 czerwca do 7 lipca w teatrze Studio i Starej Prochoffni będziemy mogli porównać, jak tancerze z różnych kultur ruchem opowiadają o poruszających ich problemach.
Wyrwani z piekła
Trudno sobie wyobrazić, że Afryka zrodziła na swej biednej ziemi, odartej niemal ze wszystkiego, co potrzebne do cywilizowanego życia, tancerzy innych niż etniczni. A jednak jest inaczej. Tamtejsi artyści wyjeżdżają za chlebem do Europy, poznają nowe techniki ruchu i wyrywają się (często na zawsze) z rodzinnych stron. Na obcej ziemi taniec współczesny jest dla nich najbardziej przyjazny, nie niszczy ludowych podstaw, często czerpiąc z nich własne inspiracje...
Będąc w Afryce, przykro jest oglądać pokazy tańca przygotowywane dla bogatych białych turystów. Wykonawcy nie mają pasji, a sztukę, która płynąć powinna prosto z potrzeby serca, wykonują z niechęcią, dla pieniędzy. W fatalnych warunkach – gdzieś na kawałku odsłoniętej trawy, między stolikami, przy których goście jedzą obiad, lub na polu „na gwizdek", bo właśnie przyjechał kolejny autobus z dziwnymi ludźmi przy oglądaniu tańca głośno rozmawiającymi, śmiejącymi się albo rozpakowującymi podręczne bagaże. Nie ma w tym tańcu i w tej publiczności żadnego skupienia, śladu misterium, jest tylko... biznes i wszechogarniający smutek.
Nic więc dziwnego, że afrykańscy wykonawcy, którym dane jest występować na scenie dla publiczności teatralnej, nieczęsto chcą mówić o tym, co przekazywane jest z pokolenia na pokolenie w ich tańcach, czyli pięknie rodzimej przyrody. Na scenie krzyczą o problemach politycznych i wojennych wstrząsających ich ojczyzną, o wciąż istniejącym rasizmie, o potrzebie wolności, o biedzie, korupcji, śmierci oraz – rzadziej – o problemie prostytucji. Odważnie komentują wszystko, co widzą i co przeżyli. O tym, jak wygląda współczesny afrykański teatr tańca, przekonamy się podczas trzech zaproszonych na Zawirowania spektakli z Afryki.
Pierwszy jest dobrym przykładem czerpania siły i energii z doświadczeń tancerzy z krajów Trzeciego Świata, Tchekpo Dance Company prowadzona przez Tchekpo Dan Agbetou (pochodzi z Beninu, pracuje na stałe w Niemczech) zaprasza bowiem do współpracy artystów z odległego kontynentu. Podczas Zawirowań pokaże „Three levels", w którym występują Michel Kouakou, Doudet Grazai i Nestor Kouame z Wybrzeża Kości Słoniowej, Pape Ibrahima N'diayes „Kaolack" z Senegalu i Lebeau Boumpoutou z Kongo. Temat zaś jest próbą zakwestionowania europejskiego pojęcia afrykańskiego ciała. Kefa Oiro z Kenii opowie nam o śmierci i rytuale („Misunderstood"). A Rodrigue Ousmane z Czadu o największym, obok głodu i chorób, problemie Afryki – o zalewie śmieci („Leda"). Dla tych, którzy w Afryce nigdy nie byli, wyobrażenie całego świata zbudowanego z przerdzewiałej blachy falistej będzie dosyć abstrakcyjne. Tak samo jak dla mieszkańców wielu tamtejszych krajów utylizacja śmieci. Niezabezpieczone wysypiska tuż nad rzekami, wokół każdego domu góry żelaznych i plastikowych odpadów, tony ubrań z odzysku przypływające ogromnymi frachtowcami, ścierwo na ulicach, gnijące odpadki dosłownie wszędzie – tak wyglądają afrykańskie miasta i wsie... Ousmane to zna, a dla spektaklu wybrał tytuł „Leda" oznaczający czarne plastikowe worki na śmieci. „Te worki są wszędzie: leżą na ulicach i w rynsztokach, wiszą na drzewach, które się pod nimi duszą, pływają w rzekach, gdzie zatrzymują światło na powierzchni i nie pozwalają dotrzeć mu w głąb" – mówi choreograf, który za swoje solo otrzymał pierwszą nagrodę na 16. International Solo-Dance-Theatre Festival (Stuttgart).