Trzy dni w sypialni

Osiem minut muzyki w trzy dni? O pisaniu muzyki do kinowego debiutu Tomka Wasilewskiego, i nowej płycie rozmawiamy z Leszkiem Możdżerem.

Publikacja: 21.10.2012 19:00

Trzy dni w sypialni

Foto: Forum, Eugeniusz Helbery Eugeniusz Helbery

Co musi mieć w sobie film, żebyś chciał do niego napisać muzykę, i jak bardzo zły musi być, żebyś nie chciał?

Ważną częścią tej układanki jest ustanowienie terminu ukończenia pracy. Jeżeli film nie jest zły i zdążę zrobić muzykę na czas – przyjmuję zamówienie. Szczerze mówiąc, nie bardzo znam się na kinie, ale jeżeli już zdecyduję się pisać do filmu, z całych sił wzbudzam w sobie wiarę w to, że jest dobry. Bez niej nie dałbym rady.

Czym przekonało cię „W sypialni"?

Przede wszystkim świetną kreacją Katarzyny Herman i ogólnym wrażeniem niedopowiedzenia oraz ciągłej tajemnicy. Lubię taki klimat. Muzyka miała ten nastrój pogłębiać?

Wrażenie jakiegoś niedookreślonego niepokoju udało mi się podkreślić poprzez przeprowadzenie dwóch równoległych partii fortepianu, które są między sobą rozstrojone o ćwierć tonu. Już od dawna chodził mi po głowie taki pomysł i nareszcie nadarzyła się okazja.

W filmie jest zaledwie osiem minut muzyki. Im mniej, tym trudniej czy odwrotnie?

Oczywiście, że im mniej, tym łatwiej. Tutaj operujemy pojedynczymi dźwiękami, które mają swoje ściśle wyznaczone miejsca. Czasem decyzje dotyczyły przesunięcia pojedynczego dźwięku o 30 milisekund. W muzyce opóźnienie dźwięku o 30 milisekund to bardzo odczuwalna zmiana.

Jak długo powstaje tak krótka ścieżka dźwiękowa? Jesteś z tych, którzy komponują sprintem czy raczej tygodniami?

Najtrudniej jest zacząć. W tym przypadku idealnie sprawdza się przysłowie: Ten kto zaczął pracę, wykonał już połowę pracy. Czasami, zanim postawię pierwszą nutę, długo kręcę się wokół komputera. „W sypialni" zajęło nam trzy dni.

Reżyser miał precyzyjną wizję, wiedział, w których momentach historii umieścić dźwięk, i ingerował w proces komponowania, wręcz siedział obok. Skończyło się pokojowo?

Tak, Tomek jest otwarty i mamy podobny gust. W dawaniu uwag był kulturalny, a w zadawaniu pytań – dociekliwy. Obecność reżysera podczas komponowania ułatwia sprawę, bo decyzje podejmujemy wspólnie, więc nie ma potem konfliktów przy odbiorze pracy.

Wkrótce ukazuje się twoja nowa płyta – zapis wspólnego koncertu ze zmarłym w zeszłym roku pianistą Walterem Norrisem. Ten koncert zagraliście cztery lata temu, ale poznaliście się jeszcze w latach 90. Jak go zapamiętałeś?

Walter Norris to jeden z najoryginalniejszych pianistów, jakich w życiu słyszałem. Miał pewien problem – tak wiele czasu poświęcał na ćwiczenie na fortepianie, że nie miał kiedy zrobić kariery. Kochał muzykę i rozumiał ją jak mało kto. To był wyjątkowy człowiek. Dopiero po jego śmierci zrozumiałem, z kim miałem do czynienia. To był stuprocentowy, prawdziwy artysta.

Poznaliście się po jednym z twoich występów. Były komplementy? Przyszedł na kilka koncertów. Nie zapomnę, jak po jednym z nich wszedł do garderoby i ściszonym głosem, konfidencjonalnie wyszeptał: „Leszek, idziesz słuszną drogą".

Jesteś jednym z najbardziej zapracowanych kompozytorów w Polsce. Czy czasami masz dość? I jak radzisz sobie z twórczymi przestojami?

Najlepszym lekarstwem jest sen. Kiedy wracam z trasy, zdarza mi się spać dwa dni. A jak mi się już naprawdę nie chce ćwiczyć, siadam i ćwiczę.

„W sypialni", w kinach od 25.10. „The Last Set" Waltera Norrisa i Leszka Możdżera w sklepach od 28.10.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"