Bogowie są coraz młodsi

Dawniej był doświadczony, leciwy, a z charakteru – tyran. Dzisiaj to demokrata, pełen energii i pomysłów. Tacy dyrygenci robią błyskawiczne kariery

Aktualizacja: 18.11.2012 12:30 Publikacja: 18.11.2012 12:00

Bogowie są coraz młodsi

Foto: ROL

Ten zawód zaczął zmieniać się choćby dlatego, że do sal koncertowych wkroczyła telewizja. Wcześniej widz oglądał plecy dyrygenta, dzięki kamerze spojrzał mu w oczy. Pierwszy wykorzystał to Herbert von Karajan. Zapisy jego koncertów są majstersztykiem autokreacji. Mistrz ma przymknięte powieki, na twarzy maluje się głębia przeżyć. Muzycy ponoć śmiali się, że gdyby dyrygował, nie patrząc na nikogo, koncert musiałby zakończyć się katastrofą.

Wielki Richard Strauss mawiał: „Dobry dyrygent nie poci się nigdy, on sprawia, że to na publiczność biją poty". Na starych filmach wydaje się wręcz znudzony tym, że musi machać batutą. Im bliżej naszych czasów, tym częściej dyrygent staje się showmanem, bo występy są utrwalane przez telewizję, na DVD, pokazywane w Internecie.

– Koncert jest rodzajem widowiska – uważa Tadeusz Strugała. – Jeśli chcę uzyskać piękny dźwięk orkiestry, staram się osiągnąć to ładnym ruchem, oczywiście skutecznym. Piękno powinno wyzwalać inne piękno. A po sposobie reagowania na estradzie dyrygenta można ocenić, jakim jest człowiekiem. Występ jest jak odcisk linii papilarnej.

– Dobrym dyrygentem można zostać po sześćdziesiątce, wcześniej jedynie się terminuje – powtarzali w rozmowie ze mną członkowie Berlińskich Filharmoników. Ale gdy wkrótce potem przyszedł czas wyboru kolejnego szefa Berlińskich Filharmoników, wskazali 44-letniego Simone'a Rattle'a. Dziś dobiega on sześćdziesiątki i wygląda jak poważny ojciec 31-letniego Gustavo Dudamela, który już czwarty sezon kieruje Los Angeles Philharmonic.

– Czy nie jest pan za młody? – zapytał dziennikarz stacji CBS, gdy Dudamel podpisywał kontrakt w USA. A on błyskawicznie ripostował: – Nie jestem młody, ale stary, dyryguję od dwunastego roku życia.

Obecne stulecie otworzyło nowy rozdział w dziejach tej ekscytującej profesji. Dyrygenci pojawili się późno, ale szybko zajęli najważniejsze miejsce w hierarchii muzyków. Jeszcze w połowie XIX stulecia orkiestrom potrzebny był jedynie ktoś pilnujący, by grała równo. Prekursorami byli Feliks Mendelssohn i Richard Wagner, którzy prezentowali nie tylko własne utwory. Kiedy jednak ten ostatni zabiegał, by w Monachium powstała klasa kształcąca dyrygentów, pomysł nie wzbudził zainteresowania.

Wiek XX uczynił z dyrygentów bogów wielbionych przez tłumy. Stali się niezbędni, bo powstawały coraz bardziej skomplikowane utwory, orkiestra bez przewodnika pogubiłaby się w nich. Ale wpływali też na rozwój muzyki. Kompozytorzy wiedzieli, że mogą na nich liczyć, nie ograniczali się zatem w pomysłach. To była epoka wielkich mistrzów, o nieograniczonej władzy. Samo ich pojawienie się w sali prób i na estradzie wzbudzało respekt. Arturo Toscanini wymyślał muzykom od złodziei i bandytów i nikt nie śmiał protestować. Herbert von Karajan wyniosłym milczeniem wymuszał bezwzględne posłuszeństwo.

Wielu dyrygentów przez kilka dekad szlifowało brzmienie jednej orkiestry, Eugene Ormandy poświęcił na to 41 lat w Philadelphia Orchestra. Wilhelmowi Furtwänglerowi nie przeszkodziły w tym nawet bliskie stosunki z hitlerowskimi dostojnikami. Po krótkiej powojennej karencji wrócił do Berlińskich Filharmoników.

Ta epoka definitywnie się skończyła.  – Zmieniły się warunki i nie chodzi o to, że zdemokratyzowała się każda dziedzina – uważa Antoni Wit, przewodniczący jury na rozpoczynającym się Międzynarodowym Konkursie Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga. – Dyktatorem w sztuce jest dziś ten, kto dysponuje odpowiednimi środkami finansowymi, jak Walery Gergiew w Petersburgu, którego w Rosji wspierają potentaci. Są dyrygenci atrakcyjni dla fonografii czy telewizji, inni muszą zmagać się z przyziemnymi, codziennymi problemami.

Czy świat w ogóle potrzebuje muzycznych mędrców? Kiedy na festiwalu w Salzburgu Gustavo Dudamel prowadzi próby otwarte dla publiczności, sala jest nabita do ostatniego miejsca. A on tłumaczy muzykom: – Wyobraźcie sobie, że chcielibyście umówić się z dziewczyną na pierwszą randkę. Nagle całuje ją inny chłopak. To wszystko jest w tym fragmencie.

Zachwyceni widzowie biją brawo, bo nie przyszli po to, by słuchać wykładu, lecz popatrzeć na swego idola. A utalentowany Wenezuelczyk nie jest wyjątkiem. Daniel Harding (rocznik 1975) miał 21 lat, gdy po raz pierwszy dyrygował Berlińskimi Filharmonikami, trzydziestolatek Philippe Jordan to szef muzyczny Opery Paryskiej, zaś urodzony w 1982 roku Krzysztof Urbański kieruje równolegle trzema orkiestrami: w Trondheim, w Indianapolis i w Tokio.

– Dzisiaj dyrygent niekoniecznie musi umieć to wszystko co w przeszłości – ocenia Antoni Wit. – Współczesne orkiestry są znacznie lepsze od tych z przeszłości. Zespoły same muszą dbać o swój poziom, jeśli chcą być zapraszane na nagrania czy na tournées.

Mało kto poświęca tyle czasu na próby, co dawni mistrzowie. Dyrygenci przenoszą się z miejsca na miejsca, a dyrektorski kontrakt zobowiązuje ich do kilkunastu tygodni pracy w roku ze swą orkiestrą.

– Zdążyłem się przyzwyczaić, że kiedy w nowej orkiestrze witam się z koncertmistrzami, słyszę: wyobrażałem sobie, że jest pan starszy – mówi Krzysztof Urbański. – Jeśli muzycy z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem dostrzegą, że mam jakąś wizję i dla nich ma ona sens, praca zaczyna układać się bardzo dobrze.

Ci, którzy mają za sobą lata występów, wierzą, że zdobyte z wiekiem doświadczenie to ich atut. – Miałem 30 lat, gdy zostałem szefem Filharmonii Białostockiej, i myślałem, że jestem najlepszy na świecie – opowiada Mirosław Jacek Błaszczyk. – Dziś, po pięćdziesiątce, zaczynam rozumieć, czym dyryguję. Studentów uczę pokory, bo niezależnie, ile razy pracowało się nad V Symfonią Czajkowskiego, za każdym razem trzeba podejść do niej tak, jakby człowiek poznawał ją od początku.

Pokora nie jest cechą cenioną w dzisiejszych czasach. Czy zatem nie jesteśmy skazani na inwazję ambitnej młodzieży?

Nie wszystko jednak stracone. Niespełna miesiąc temu publiczność w Royal Albert Hall owacją na stojąco dziękowała 89-letniemu Stanisławowi Skrowaczewskiemu, który London Philharmonic Orchestra pięknie przeprowadził przez monumentalną symfonię Brucknera.

Najlepszych dyrygentów cechuje bowiem zadziwiająca długowieczność.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"