Nie mam żadnej wątpliwości, że angielski kwartet kierowany przez czarnoskórą, obdarzoną wysokim, niemal operowym głosem Skin należy dziś do najbardziej widowiskowych.
Występ w berlińskiej Columbia Hall był popisem stage diving, czyli nurkowania w morzu rąk fanów. Kiedyś mistrzem niebezpiecznej, ale kochanej przez widzów, zabawy był Eddie Vedder z Pearl Jam. W teatrach potrafił wspiąć się na boczny balkon i runąć z wysokości kilku metrów na podekscytowanych widzów. Dawno już jednak zaniechał takich skoków.
Największym gwiazdom uniemożliwiają to fosy odgradzające estradę od publiczności, tak jak niegdyś siedziby ludzi dobrze urodzonych od plebsu. Skunk Anansie nie izolują się od fanów. Wybierają sale, gdzie mieści się ich kilka tysięcy, co zapewnia dobrą widoczność i komunikację. To buduje niepowtarzalną atmosferę z początków rocka, której nie zastąpią najnowsze technologie i multimedia.
Skin już na samym początku koncertu rzuciła się na ręce fanów i śpiewając nieprzerwanie, dała się nieść ponad głowami. Chwilę później powtórzyła ten rytuał. A potem zrobiła coś niespotykanego: gdy uniesione przez widzów dłonie stworzyły w powietrzu platformę – stanęła na niej. Krótko walczyła o równowagę, a uzyskując ją, śpiewała wysokim głosem „Weak". Trwała tak w powietrzu przez kilkadziesiąt sekund. Podobne chwile budują między artystą i widownią więź oraz zaufanie, jakie są pomiędzy cyrkowymi artystami, którzy wykonują salta śmierci.
O tym, że gdyby Skin wybrała gimnastykę artystyczną, byłaby mistrzynią świata, przekonywała przez cały show. Poruszała się po scenie, unosząc się lekko ponad podłogą i tańcząc, jakby zamiast nóg miała amortyzatory lub sprężyny.