Magiczny show McCartney'a

Pierwszy występ Paula w Polsce to muzyczne wydarzenia roku i ostatnich lat.

Aktualizacja: 23.06.2013 14:12 Publikacja: 23.06.2013 10:35

Paul McCartney na Stadionie Narodowym w Warszawie

Paul McCartney na Stadionie Narodowym w Warszawie

Foto: PAP/serwis codzienny, Jacek Turczyk

Dla tego koncertu warto było zbudować Stadion Narodowy. Kiedy ponad gigantyczną sceną wirowały w sobotni późny wieczór w powietrzu biało-czerwone confetti, a Paul unosił ponad głową biało-czerwoną flagę – można było się poczuć, jakbyśmy wygrali Euro. A może nawet olimpiadę. W każdym razie euforyczny odbiór prawie 40 klasycznych przebojów The Beatles, The Wings i solowych na to wskazywał.

Fantastycznie udał się happening przygotowany przez fanów. Gdy Paul śpiewał „Hey Jude”, na widowni odpowiedzią były tysiące kartek z napisami „Hey Paul!”. McCartney łapał się za głowę z radości.

Polskim widzom tej radości dostarczyła prowadzona po polsku konferansjerka, która nie ograniczyła się do zdawkowego „Cześć” czy „Dobry wieczór”.

McCartney był w olimpijskiej formie. Przez prawie trzy godziny nie schodził ze sceny. Dał osiem bisów. Potwierdził, że jest najlepszy na świecie.

Chociaż eks-Beatles 18 czerwca skończył 71 lat, poprowadził odlotowe przyjęcie urodzinowe, jakby to była jego osiemnastka. Bawił się i cieszył obecnością na scenie.

Lekko i żartobliwie grał chłopięce zakłopotanie gorącym przyjęciem i owacjami. Zabawnymi grepsami dopytywał, czy naprawdę jest taki dobry. Czy naprawdę wszystko się podoba?

Prezentował swobodę artysty mającego rakietę hitów. I odpalał je niczym fajerwerki, które zalały scenę pióropuszami i gejzerami ognia podczas nieśmiertelnego bondowskiego tematu „Live And Let Die”.

Podważył stereotypy na swój temat. W „My Valentine” był lirycznym melodystą, ale w finale wingsowskiego „Let Me Roll It” pokazał pazur hardrockowca, grając solówkę „Foxy Lady” Hendriksa. Piekielną siłę miał „Helter Skelter”. Rockandrollowym żywiołem zachwycało „Get Back” i „Paperback Writer”.

Wyczarował pełną paletę brzmień, odcieni i barw swojej muzyki. Premierą koncertową był psychodeliczny „Being For Benefit of Mr Kite!”, podczas którego wirowały pod kopułą stadionu laserowe wizualizacje odlotów po LSD.

Autobiograficzne ballady „The Long And Winding Road” i „Let It Be” wymieszał z ludycznymi przebojami. „All Together Now”, „Ob-la-di Ob-la-da” czy „Mr Vandebilt” wszystkich poderwały do tańca. Chóralnie śpiewano „Yesterday”, a on grał na gitarach elektrycznych, akustycznych, fortepianie Yamaha i pianinie w barwach „Magical Mystery Tour”, m.in. zwariowaną „Lady Madonna” i „Your Mother Should Know”.

W kalejdoskopie hitów nie zabrakło dedykacji dla Johna Lennona – „Here and Today”, a także dla George’a Harrisona. Dla niego bowiem wzruszająco zagrał „Something”.

Z zespołem, który towarzyszy McCartneyowi od lat, mógł odtworzyć każdą nutę najbardziej skomplikowanych aranżacji, o czym przekonał wielki finał z „Abbey Road”: „Carry That Weight” i „The End”. Usłyszeliśmy niesamowity pojedynek trzech gitarzystów i przesłanie, że tyle miłości dostaniesz, ile dasz.

W tym właśnie jest ukryta tajemnica muzycznej nieprzemijalności Paula McCartneya. Schodząc ze sceny Stadionu Narodowego, w oczach miał przecież radość nastolatka. Krzyknął więc na pożegnanie, po polsku, „Na razie!”.

 

Tak wyglądał koncert McCartneya  na Stadionie Narodowym

Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Sally Rooney znów o związkach. Powieść „Intermezzo”
Kultura
Kobiety zmieniają zasady gry. Wystartowała trzecia edycja Herstory
Kultura
Komandos angielskiej sztuki w Łodzi. Wystawa „St Ives i gdzie indziej”
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: „Maestro. Piękna gra Rogera Federera", biografia tenisowego asa w dużej intymności
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Rebecca Makkai o słodko-gorzkim dzieciństwie w Ameryce
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń