Dla tego koncertu warto było zbudować Stadion Narodowy. Kiedy ponad gigantyczną sceną wirowały w sobotni późny wieczór w powietrzu biało-czerwone confetti, a Paul unosił ponad głową biało-czerwoną flagę – można było się poczuć, jakbyśmy wygrali Euro. A może nawet olimpiadę. W każdym razie euforyczny odbiór prawie 40 klasycznych przebojów The Beatles, The Wings i solowych na to wskazywał.
Fantastycznie udał się happening przygotowany przez fanów. Gdy Paul śpiewał „Hey Jude”, na widowni odpowiedzią były tysiące kartek z napisami „Hey Paul!”. McCartney łapał się za głowę z radości.
Polskim widzom tej radości dostarczyła prowadzona po polsku konferansjerka, która nie ograniczyła się do zdawkowego „Cześć” czy „Dobry wieczór”.
McCartney był w olimpijskiej formie. Przez prawie trzy godziny nie schodził ze sceny. Dał osiem bisów. Potwierdził, że jest najlepszy na świecie.
Chociaż eks-Beatles 18 czerwca skończył 71 lat, poprowadził odlotowe przyjęcie urodzinowe, jakby to była jego osiemnastka. Bawił się i cieszył obecnością na scenie.