To wciąż trudny związek

Wspomnienia i wyobrażenia. Nadzieje i złe przeczucia. Zapachy, smaki, dźwięki poznane dawno temu w dalekim kraju. Z takim bagażem przyjechała do Warszawy rodzina pisarza noblisty Isaaka Bashevisa Singera. Czy ta podróż coś wyjaśniła, ułatwiła, odczarowała? Czy ich odmieniła?

Aktualizacja: 14.09.2013 08:48 Publikacja: 14.09.2013 01:01

Israel Zamir, Noam Zamir i Avichai Hen na podwórku kamienicy przy ul. Krochmalnej.

Israel Zamir, Noam Zamir i Avichai Hen na podwórku kamienicy przy ul. Krochmalnej.

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Tekst z tygodnika "Przekrój"

Israel. Pamięć

Na tym podwórku wydaje się znowu chłopcem. Ręce rwą się do gestów, nogi jakoś pewniej stoją. I ta mina: łobuzerski uśmiech kilkuletniego smyka, który z balkonu na III piętrze podziwia cały świat. Przymyka oczy i zakamarków swojej pamięci wyjmuje obrazy złożone w film. Słodko-gorzki, posłuszny niezmiennej zasadzie podwójności.

Plan ogólny: w jednym kącie grają muzykanci. Na środku akrobata chwali się figurami, od których aż kości bolą. Żongler wyrzuca w niebo tysiące piłeczek, które jakimś cudem do niego wracają. Obnośni handlarze wyłuskują ze spuszczonych na dół na sznurkach koszyków drobniaki i w ich miejsce wkładają „świeeeeże warzyyywa". Gospodynie po chwili widzą, że świeże są tylko na górze, a pod spodem... szkoda gadać. Ale rytuał kupowania, przebierania, wyrzucania i tak powtarza się co dzień.

Scena I. Na dole Cyganie rozstawiają niewielki basen i wędką (prawdziwą wędką, jaką każdy chłopiec chciałby mieć) wyławiają z niego ryby. Mały Israel biegnie do przedpokoju. Bierze nowy but swojego ojca i nalewa do niego wody. Ma nadzieję, że i tu pojawią się ryby. Na czekaniu przyłapuje go ojciec. Nie jest zadowolony, ale pomysłowość malca jednak go troszkę bawi. Pod groźną miną czai się czułość.

Scena II. Israel drepce do kiosku z lodami, ściskając w spoconej piąstce odliczoną kwotę. – Jesteś Żydem? – pyta napastliwie kioskowy sprzedawca i sam odpowiada. – Jesteś Żydem. Powinieneś jechać do Palestyny. Israel zapomina o lodach. – Kto to jest Żyd? – dopytuje chwilę później rodziców. Rejestruje wymianę zaniepokojonych spojrzeń. – Nie kupuj u niego więcej – słyszy tylko.

Krótki to film. Dwie wyraźnie zachowane sceny uzupełniają przebitki. Z pamięci raz wyskoczy postać dozorcy – „katolika, pijaka" – któremu po 21 za wejście do domu trzeba było płacić. Raz obrazek spod więzienia na Pawiaku, w którym zza zakratowanego okna dobiega głos osadzonej za komunizm mamy. W końcu moment, w którym tata bierze Israela na ręce, całuje nawet (co dotąd mu się nie zdarzało), i mówi, że jedzie do Ameryki, ale niedługo, naprawdę niedługo, ściągnie rodzinę do siebie.

84-letni Israel Zamir otwiera oczy. Leszno 57 – powtarza kilkakrotnie jedyne słowa, które pamięta po polsku. – Tam właśnie się urodziłem. Wolałby powiedzieć „tu", jednak jego dom rodzinny jest już tylko szkicem na starej mapie. Jesteśmy na Krochmalnej, w kamienicy wyraźnie osamotnionej w swojej przedwojenności. Tutejsze podwórko studnia jest niemal identyczne jak tamto z Leszna. Zachowane w pamięci obrazy da się więc w tym miejscu odtworzyć równie precyzyjne.

W tych kilku filmowych migawkach mieści się cała Polska Israela. Odtwarza je przy każdym spotkaniu: z publicznością w Teatrze Żydowskim, z dziennikarzami, z nowymi i starymi znajomymi. Dodaje wtedy z naciskiem, że Polska to dla niego kraj rodzinny. I kiedy walczą sportowcy w biało-czerwonych strojach, zawsze im kibicuje. A gdyby rywalizowali z Izraelem? To proste – wtedy oczywiście powinien być remis.

Nie ma w nim więcej słów o Polsce. Drażnią go pytania o czasy, które przecież musiał rejestrować, choć z palestyńskiego i izraelskiego oddalenia. – Najpierw byłem za mały, żeby cokolwiek rozumieć – mówi gniewnie. – A później były inne sprawy, inne życie. Wojna, Holokaust, 1968... Na dźwięk tych słów w jego błękitnych oczach pojawia się żal. Może lęk. Może tylko zmęczenie. Nie milczy jednak. Mówi. O ojcu.

O tym, jak straszył kolegów w szkole, że jeśli będą mu dokuczać, tata przyjedzie i poobcina im głowy. O oczekiwaniu na spotkanie i wysychaniu synowskiej miłości. Pierwszych odwiedzinach w wyśnionej Ameryce po 20 latach, bo tyle dla Isaaka Bashevisa Singera trwało obiecane „niedługo". Dolarze dziennie otrzymywanym od ojca na utrzymanie. Powolnym, niełatwym rodzeniu się porozumienia z człowiekiem, który wiecznie nie miał dla syna pieniędzy i czasu, a jeśli już chciał rozmawiać, to o wszystkim, pod warunkiem że dotyczyło to jego książek. I który trzymając w ręku pierwszy tom opowiadań Israela, stwierdził: – Dlaczego piszesz swoje teksty, zamiast skupić się na tłumaczeniu moich?

Trudno mu o tej przedziwnej, niespełnionej relacji mówić. Ale o Polsce najwyraźniej trudniej. Na koniec niechętnie powie tylko jedno. Że kiedy przyjechał do Warszawy pierwszy raz, w 2001 r., nie rozpoznał właściwie żadnych miejsc, ale w pewien sposób poczuł, że ten kraj bardziej niż inne na niego wpływa. I że przypomina mu się jeszcze, jak mama zabierała go na letnisko do Świdra. Nie chciał zejść z drzewa na obiad, chciał jeść między gałęziami. To wspomnienie zaciągnie go z powrotem w zakamarki pamięci kilkulatka. Stanie za żeliwną balustradą balkonu na III piętrze domu ze starej mapy i znowu odtworzy swój słodko-gorzki film.

Meirav, Noam, Avichai. Wyobraźnia

Dzieci i wnuk Israela znają ten film na pamięć. Jest fragmentem ich własnego. Dużo bardziej skomplikowanego i w jeszcze większym stopniu posłusznego niezmiennej zasadzie podwójności.

Dotąd powstawała pierwsza jego część. Wyobrażona. W niej zachowała się zła pamięć o złych czasach, którą świadomie lub nieświadomie zarażali jej właściciele i nauczyciele historii. Zapachy polskiego jedzenia, unoszące się nad kibucowymi kuchniami. Radosne i rzewne piosenki śpiewane w dziwnym, a jednak jakoś niezrozumiale bliskim języku. Opowieści o bogatej kulturze żydowskiej przedwojennego dalekiego kraju. Nienawiść i poczucie zdrady przywiezione przez niektórych emigrantów 1968 r. Barwna, gwarna i cudownie metafizyczna rzeczywistość z książek Singera. A teraz, w Warszawie, tworzy się druga.

Scena I. Muranów. Najmłodszy Avichai głównie milczy. Słucha. Chłonie. Odczytuje bezgłośnie nazwy ulic. – To tu gdzieś były Nalewki... – przyjmuje ul. Andersa z lekkim zdziwieniem. Jakby oczekiwał innego obrazu. Przyjmuje jednak i ten, dorzuca do kolekcji. Opowiada, że był już w Polsce sześć lat temu ze studencką wycieczką. Zwiedzał głównie byłe obozy. Ale wrócił do Izraela z zapewnieniem, że to mimo wszystko fajny kraj, że ludzie mili, że nowocześnie i pięknie. – Koniecznie musisz pojechać, mamo. Koniecznie – mówił do Meirav.

Noam także nie jest przesadnie rozmowny, ale zagaduje przechodniów. Słucha ich uważnie, poklepuje po ramieniu, obejmuje nawet. Jest jednak w tej jego życzliwości i cieple jakaś nerwowość, niepewność. Pod pomnikiem Bohaterów Getta zapada w długą zadumę, z której trudno go wytrącić. – Intrygujące miasto – stwierdza w końcu – tylko ludzie smutni bardzo. Chyba nie żyje się tu łatwo.

Meirav chodzi powoli, w tempie ojca. W jej oczach jest jednak szybka, radosna, niezaspokojona ciekawość wszystkiego. Zerka do bram, spogląda w okna domów, dotyka ścian. Zachwyca się budynkiem muzeum. Wciąż pyta. O liczbę Żydów w Polsce kiedyś i teraz, o zadziwiającą dla niej współczesną mieszankę antysemityzmu i filosemityzmu, o konkretne wydarzenia, zasłyszane kiedyś nazwiska znanych ludzi. I cały czas się uśmiecha. Tylko kiedy film prezentujący plany ekspozycji muzeum dochodzi do części poświęconej Zagładzie, po policzkach spływają jej łzy.

Scena II. Biłgoraj. Podróż wpędza Meirav i Noama w poważne zakłopotanie. Ją niepokoją lasy. Wyobraźnia podsuwa jej obrazy, których nie dopuszczała do siebie nigdy. Bo przecież konsekwentnie unika filmów czy książek na temat Holokaustu. On nie może się pozbyć dojmującego lęku, że kierowca busa wywiezie ich gdzieś i zastrzeli. Oboje wiedzą, że ich emocje są irracjonalne. Cóż z tego, kiedy w żaden sposób nie umieją ich od siebie odegnać.

Na miejscu jest cudownie. Sadzą dąb pamięci pod cmentarzem żydowskim. Zwiedzają Miasteczko na Szlaku Kultur – niezwykłe drewniane osiedle mające przypominać sztetl, z pierwszą budowaną po wojnie synagogą. Meirav biega po nim na tyle długo, żeby powiedzieć nawet, że może kupi tu mieszkanie. Obsiadają zastygłego w brązie na ławeczce Singera. – Nie daje się tu zapomnieć, że byli tu kiedyś Żydzi. To wspaniałe – nie może się nacieszyć Israel. – Wreszcie mogłem zobaczyć miejsca, które widział mój pradziadek odwiedzając swojego dziadka – ekscytuje się Avichai. Meirav i Noam są już spokojni. Ale nie mogą zapomnieć o niechcianych wrażeniach z podróży.

– Chciałabym, żeby to wszystko nie pojawiało się w mojej głowie równocześnie – mówi dwa dni później Meirav. – Chciałabym oddzielić tę Polskę, którą zbudowałam w wyobraźni, od tej, która kojarzy się z Zagładą. Do tej pory mi się to udawało, a teraz nie potrafiłam. To tak potwornie trudne.

Z lęku przed cieniem Holokaustu nie chciała przyjechać z Izraela do Polski przez tyle lat. Nie miała siły skonfrontować się ze złą pamięcią. Przewidywała, że jej odpryski boleśnie ją zranią. Ale Avichai był taki zachwycony, choć obawiała się, że ta wyprawa będzie dla niego traumą. Mąż i drugi syn też tu byli i też namawiali na wyjazd. Poza tym przez całe życie słyszała, że ma taką polską urodę i temperament. Mama Litwinka jej to potwierdzała, babcia – piękna polska dama – też. No i przede wszystkim uświadomiła sobie, że potrzebuje prawdziwych obrazów, żeby w myśleniu o Polsce nie musieć opierać się tylko na wyobraźni.

Zdecydowała się więc w końcu. I wie już, że ta jedna straszna chwila w podróży do Biłgoraja nie ma większego znaczenia. Martwi się nieco bratem, ale podejrzewa, że smutek, który się w nim pojawił, niekoniecznie wynika z zetknięcia z tragiczną przeszłością. On mieszka w Japonii, a tam jest bardzo depresyjnie. Więc może po prostu taki człowiek o łagodnym i wielkim sercu, uczuciowy i skłonny do wzruszeń, jakoś za bardzo swoje wrażenia wyolbrzymia.

A ona? Ze zdumieniem stwierdza, że w Polsce czuje się jak w domu. Nie potrafi tego wytłumaczyć. Ale kolory, zapachy, smaki, atmosfera, powietrze – wszystko tu jest jej bliskie, znane, oswojone.

Patrzy na ojca. – On tu odżył. A przez te dwa lata od śmierci mamy nie mógł się jakoś pozbierać. Musimy wszyscy niedługo znowu przyjechać – mówi. – Może w kwietniu. Wiosny są przecież tutaj bardzo urokliwe.

Syn Isaaka Bashevisa Singera Israel Zamir (dziennikarz, tłumacz książek ojca, jego nazwisko jest hebrajską wersją rodowego), wnuki pisarza – Meirav Hen (psycholog, profesor uniwersytecki) i Noam Zamir (projektant biżuterii, właściciel firmy jubilerskiej) oraz prawnuk Avichai Hen byli gośćmi X festiwalu Warszawa Singera, który odbywał się w Warszawie w dniach 23.08–1.09.

Pozostało 100% artykułu
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił