Oczywiście. Muszę mieć własną koncepcję choćby po to, by wiedzieć, jak to zaśpiewać. Kiedy reżyser nie dokonuje przeinaczenia bohatera, mam szczęście, w przypadku „Traviaty" w La Scali, Alfred okazał się kimś innym niż ten, kogo grałem przez tyle lat. Takich odmian nie da się oczywiście przewidzieć, a jako śpiewak muszę trzymać się pewnych nienaruszalnych zasad. To jest trochę jak z projektowaniem samochodu, muszą być koła, kierownica i silnik, a czy w końcowym efekcie powstanie kabriolet czy van, to już kwestia późniejszej obróbki.
Zdecydował się pan też zaśpiewać w przyszłym roku pieśni Szymanowskiego i Karłowicza na festiwalu w Salzburgu. To coś nowego w pana życiorysie.
Niezupełnie, ale przez ostatnie lata opera pochłonęła mnie całkowicie. Występ w Salzburgu będzie pierwszym od dawna wieczorem, na którym zaprezentuję wyłącznie pieśni. Zamierzam to robić również w przyszłości. Opera pozostanie moim głównym zajęciem, ale w każdym sezonie chciałbym też znaleźć czas dla kilku takich recitali. W 2015 roku mam już zaproszenie na słynną „Schubertiadę" w Austrii. A skoro dostałem propozycję z Salzburga, do pieśni niemieckich i rosyjskich postanowiłem dołączyć polskie utwory.
Jest szansa, że w 2014 roku zaśpiewa pan w Polsce?
Są na to zakusy, ponieważ mam dwa koncerty w Pradze i w Bratysławie, promujące moją płytę. Być może przy okazji udałoby się zorganizować koncert na przykład we Wrocławiu, ale to jeszcze nic konkretnego. Chciałbym też wystąpić z recitalem w nowej sali koncertowej mojej dawnej uczelni w Katowicach. Trudno jednak pogodzić wszystkie terminy, bo muszę już myśleć o nowej płycie dla Deutsche Grammophon, a jej przygotowanie także zajmuje dużo czasu. Weście do studia to tylko ostatni etap pracy.
rozmawiał Jacek Marczyński