Grzegorz Markowski - rozmowa

Grzegorz Markowski - wokalista Perfectu o nowej płycie, Hołdysie i rozliczeniach w rozmowie z Jackiem Cieślakiem.

Aktualizacja: 24.05.2014 15:43 Publikacja: 24.05.2014 10:00

Grzegorz Markowski - rozmowa

Foto: materiały prasowe

Rz: Skąd wziął się pomysł na sesję fotograficzną w czarnych garniturach, tak jakby nie premiera nowej płyty „DaDaDam" się szykowała, tylko jakiś pogrzeb?

Grzegorz Markowski:

O, widać, że wybór był trafny, bo media zaintrygował! A mówiąc serio, jest stereotyp rock'n'rollowca obdartusa, w podartych dżinsach i wyciągniętych T-shirtach. Przebraliśmy się, bo, tak jak mówił świętej pamięci Czesław Niemen, rodzimy się nadzy, a potem tworzymy sobie różne kreacje. Sprawdziły się, bo gramy też koncerty symfoniczne. Ubieramy się elegancko i od razu zmieniają się wtedy maniery, język. Forma zobowiązuje — wszystko idzie ku lepszemu.

Spytałem o te czarne uniformy, bo w pięknej, otwierającej album balladzie „Wszystko ma swój czas" śpiewa pan: „Jakbym odszedł kiedyś stąd/ Nie obrażaj się na śmierć". Te słowa napisał Jacek Cygan. Ale w dwóch pana piosenkach do słów Bogdana Loebla też pojawia się temat przemijania, odchodzenia.

Nie inspirowałem kolegów autorów, żeby pisali na konkretny temat. Może to jest kwestia nostalgii, która przychodzi w pewnym okresie życia? Bogdan Loebl generalnie jest twórcą nostalgicznym, rozliczeniowym, lubiącym podsumować życie, swoją drogę i dzieła. Taki jest blues. Jeśli chodzi o mnie, goliłem się dziś, widziałem swoją twarz w lustrze. Może i nie byłem zachwycony wyglądem. Śpiewając o tym, że trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym, myślałem, kiedy ma to nastąpić, ale jeszcze nie teraz. Zresztą o urodę Perfectu już się nie martwię. Nie ma o co – minęła. Natomiast kondycja zespołu jest dobra. Wiele możliwości życiowych się kurczy, ale apetyt na muzykę wciąż mamy.

I nie nachodzą pana myśli, ?że wszystko się kiedyś skończy?

Nachodzą. Rozliczam się ze swojego życia, gestów, nieporadności, które ciągle się przypominają. Zastanawiam się, do kiedy można tworzyć muzykę, nie będąc karykaturą samego siebie. Zawsze bałem się śmieszności. Dziwię się politykom, że w poniedziałek mówią jedno, we wtorek drugie, a w środę trzecie. Ja tak nie potrafię. Trzymam się rock and rolla mocno i nie będziemy nic zmieniać. Na koniec nie mam jeszcze pomysłu. Mam nadzieję, że Stwórca pomoże, by był bezbolesny.

Koncerty i związane z tym podróże to wielki wysiłek. Nie ma pan pracodawcy, który wysłałby pana na badania okresowe. Robi je pan?

A wie pan, że pomyślałem dzisiaj o tym rano i pojechałem zrobić. Ale tylko ze względu na żonę. Nie robiłem badań wiele lat. Poczucie słabości staram się zagłuszać aktywnością. Gdy się źle czuję, idę na siłownię.

Spłukuje pan wapno żywszym biegiem krwi.

Tak nakazuje poeta. Nie martwię się upływającym czasem, on mnie dotyka tylko wtedy, kiedy odchodzą inni. Wtedy najczęściej idę po wódkę, bo bez niej pod ścianą płaczu sobie nie radzę.

Tekstów poety, który pisał ?o spłukiwaniu wapna, ?czyli Bogdana Olewicza, ?nie ma na nowej płycie. Dlaczego?

Z jego własnego wyboru. Założenie było takie, że będzie pisał. Natomiast kiedy pojawiły się pierwsze kompozycje w formie demo, narastały rozbieżności, niejasności.

Nie spodobała mu się muzyka?

Miał wątpliwości co do płyty, którą tworzył od dwóch lat Darek Kozakiewicz z młodym człowiekiem Sebastianem Piekarkiem, który jest współproducentem, a także gitarzystą mojej córki Patrycji. Zorientowałem się, że znaleźliśmy się w ślepej uliczce, a wątpliwości Bogdana będą narastały. Wtedy nastąpiła szybka decyzja, żeby zawiesić współpracę bez żalu ze względu na wyznaczoną datę premiery. Były chwile niepewności, ale zadzwoniliśmy szybko do przyjaciół. Okazało się, że nasze pokolenie jest bardzo mobilne. Zdążyliśmy na czas.

Największym zaskoczeniem są dla mnie teksty Wojciecha Waglewskiego, który zawsze lubił droczyć się o Perfect, mówiąc, że gracie zawsze ?te same przeboje i solówki – w przeciwieństwie ?do Voo-Voo.

Z wielką przyjemnością na ten temat z Wojtkiem bym się podroczył, ale do tej pory brakowało czasu. Jak się nadarzy okazja, nie omieszkam. Zapytam wtedy, co by się stało, gdyby los skazał go na przeboje, których unika, ale nie do końca się to udaje. Nie oszukujmy się: komponujemy, żeby ktoś kupił płytę i zamruczał naszą piosenkę.

Waglewski zmienia aranżacje.

No tak, ale ja nie mogę zaśpiewać „Niepokonanych" na jazzowo. Nawet nie chcę. A co to za problem ta powtarzalność? Życie, picie alkoholu i seks też są powtarzalne. Golonka wręcz powinna mieć przewidywalny smak. Nawet chodzenie na mszę i modlitwa są powtarzalne, a wszystko można zrobić bardzo namiętnie. Próbowaliśmy kiedyś zmienić repertuar koncertowy Perfectu. Nie zagraliśmy ani jednego przeboju i była to kompletna porażka – dla nas i fanów. Niepotrzebna.

Stonesi przed każdym tournée zapowiadają, że ćwiczą wykonanie ponad 150 piosenek, a i tak grają swój żelazny repertuar.

Tak trzeba, gdy się zaczyna od wielkich przebojów. Pamiętam, jak Czesław Niemen przerabiał „Dziwny jest ten świat", a i tak pierwsza wersja była najlepsza. Do wykonywania naszego zawodu trzeba dużej pokory. Gramy dla ludzi. Chirurg nie może eksperymentować podczas operacji. Robi to, co sprawdzone.

Jakie relacje łączą pana z Bogdanem Loeblem? Jesteście chyba sąsiadami.

Mieszkamy w Józefowie, trzy kilometry od siebie. Mój ojciec zajmował się budownictwem i zaganiał mnie do roboty. Kiedy miałem 16 lat, kładłem Bogdanowi Loeblowi dach jako pomocnik dekarza i cieśli. Wylewałem schody betonowe, z pokorą obserwując człowieka, który żył w jupiterach sukcesu. Tadeusz Nalepa koncertował wtedy w Holandii. Breakout był nr. 1. Do dziś najważniejsi są dla mnie Niemen, Nalepa, Grechuta, Demarczyk i długo, długo nic. Potem graliśmy msze bigbitowe w Józefowie w kościele. Zaprosiliśmy Loebla, bo śpiewaliśmy „Modlitwę". Tak mistrz i uczeń się poznali. A teraz, kiedy wymyśliłem dwie melodie na płytę, poprosiłem Bogdana Olewicza o zgodę na wyjątek i napisanie dwóch tekstów przez jego imiennika.

Może dlatego współpraca się potem nie układała?

Może? Nie bądźmy zazdrośni. Bogdan Olewicz, który odniósł wielki sukces artystyczny, powinien patrzyć na wszystko z dystansem.

Ale to Waglewski napisał muzyczne credo: „Żyję i się drę".

Zadzwoniłem do Wojtka po południu, a wieczorem miał tekst gotowy, chociaż był zapracowany, kończył płytę z synami. Byłem pełen podziwu – zazwyczaj teksty pisze się od dwóch tygodni do dwóch miesięcy. Wojtek idzie za ciosem. To jest bardzo spójne z moim podejściem do życia.

Jak doszło do cudu, którym było pierwsze wydanie debiutanckiej płyty Perfectu oraz „Live" na CD. Słyszałem, że taśmy zaginęły. Jesteście skłóceni z Hołdysem. Tymczasem...

Czas nas uczy pokory. Taśmę „Live" miał Zbyszek Hołdys. Jest między nami wiele goryczy, ale i sympatii. Tak już pewnie pozostanie, tak jak po rozwodzie między dawnymi małżonkami, którzy się kiedyś kochali, teraz się nienawidzą, a uczucia ciągle goreją. Myślę, że cała sytuacja ze wznowieniem płyt dobrze świadczy o Zbyszku i o mnie. Byliśmy ze sobą blisko związani. Jest fantastycznym kompozytorem.

Pokazaliście wszystkim Polakom, że można się różnić, a jednak nie robić sobie na złość, gdy trzeba współpracować.

Nie mam z tym problemu. Nie lubię się kłócić. Myślę jak Kmicic – mogę kogoś rozedrzeć, ale zaraz szybko zszyć. Lubię ludzi uśmiechniętych i biologiczny rytm życia. Na chowaniu urazów nikt jeszcze dobrze nie wyszedł. To jest ogród nienawiści.

Ale nie kontaktowali się panowie osobiście?

Nie.

Czyli tak jak w Ameryce ?– załatwiliście wszystko ?przez prawników?

Do młodych artystów też można teraz dotrzeć tylko przez menedżera. Życzę Zbyszkowi jak najlepiej, ale z drogi muzycznej chyba już zszedł. Wybrał inną opcję. Czytuję jego teksty w „Newsweeku", bo są zawadiackie i rockowe. Ale my gramy, a on nie.

Muszę zadać najbardziej przewidywalne pytanie: zagracie kiedyś jeszcze razem?

Nigdy nie powiedziałem: nie.

Czy ten ewangeliczny ton zawdzięcza pan bratu, który niedawno został biskupem pomocniczym kardynała Kazimierza Nycza?

Rafał wpływa na mnie harmonizująco. Na pewno ze strachu przed nim nie wyzbędę się swoich typowych słabości, których lista na szczęście nie jest taka długa. Rockmani nadużywają alkoholu, bo pozwala zasnąć po pełnym emocji koncercie, bywa też afrodyzjakiem lub daje energię po ośmiu godzinach jazdy samochodem. Mam też dystans do tego, że hierarchowie Kościoła ustanowili Rafała biskupem. Nie kłaniam się urzędnikom, bo są tylko ludźmi. Natomiast Rafał przyjmuje swoją rolę z pokorą i godnością. Myślę, że zrobi dla Kościoła wiele dobrego, bo jest blisko życia i ma pomysł, jak działać. Rafał jest też dodatkowym światłem w naszej rodzinie. To tak jakby nad rodzinnym stołem zamiast żarówki 60 watt włączyć studwudziestkę.

Rz: Skąd wziął się pomysł na sesję fotograficzną w czarnych garniturach, tak jakby nie premiera nowej płyty „DaDaDam" się szykowała, tylko jakiś pogrzeb?

Grzegorz Markowski:

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"