Teraz z całą mocą zrozumieliśmy, na czym polegał dramat tych muzyków, którym pandemia odebrała ostatnią szansę na koncertowanie i nagrywanie. Przede wszystkim zaś twórców rock and rolla, ojców-założycieli gatunku, jego ikon, tych którzy zaczynali swoje kariery w dwóch najważniejszych zespołach: The Beatles i The Rolling Stones.
Pośród żyjących, po tragicznych śmierciach Johna Lennona i Briana Jonesa, a także zmarłego na raka George’a Harrisona, do 24 sierpnia pozostawało ich dokładnie sześciu: Paul McCartney, Ringo Starr, Mick Jagger, Keith Richards – nie występujący i nie nagrywający od lat ze Stonesami basista Bill Wyman, oraz właśnie Charlie Watts, którego usłyszymy już tylko z nagrań płytowych i filmowych.
Żyje wciąż Eric Clapton, zdrowiem cieszą się Jimmy Page, Robert Plant, Roger Waters, David Gilmour, Nick Mason. To już jednak młodsze pokolenie. Być może właśnie śmierć Charliego Wattsa uświadomi im, że nie warto się kłócić, tylko warto razem grać, bo nawet ci, których unieśmiertelniła sława nie będą żyć wiecznie.
Mick Jagger pożegnał perkusistę zdjęciem na Twitterze. Keith Richards opublikował fotografię z perkusją, nad którą widnieje napis „Closed”.
Oficjalnie nie podano przyczyny śmierci muzyka, najprawdopodobniej był to jednak odnowiony po latach nowotwór krtani. Już 4 sierpnia zespół oświadczył, że perkusista nie zagra podczas jesiennych koncertów „No Filter” w USA, ponieważ potrzebuje czasu na powrót do zdrowia. To zaś oznacza, że Stonesi są przygotowani do grania bez Charliego. Ma go zastąpić czarnoskóry Steve Jordan, lat 64. Jest piosenkarzem, autorem tekstów i producentem, który współpracował między innymi z Erikiem Claptonem, Neilem Youngiem, Bobem Dylanem, Billym Joelem, B.B. Kingiem, Stevie Nicks.