Kiedy odchodzi twórca w takim wieku jak on, zazwyczaj o jego dokonaniach mówi się w czasie przeszłym. Stwierdzenie to nie dotyczy wszakże Charlesa Aznavoura, który zachował zadziwiającą aktywność. Mogła się o tym przekonać także polska publiczność, gdy w 2014 roku na swoje 90. urodziny wyruszył w kolejną trasę i dał również znakomity koncert w Warszawie.
- Jestem zdrowy, bo prowadzę bardzo normalne życie. Żadnych szalonych nocy, żadnego karnawału. Wolę życie rodzinne. Po drugie bardzo dużo pracuję, od rana do godziny 18.45, a potem oglądam telewizję. Nie robię nic z tych rzeczy, które można potem oglądać w kolorowych magazynach. Nie jestem kimś z tzw. towarzystwa, jestem poza kręgiem – mówił wtedy w rozmowie, na antenie radiowej Jedynki.
Swoją ostatnią płytę studyjną nagrał w 2011 roku. Zaśpiewał na niej swoje stare i nowe piosenki, zapraszając do współpracy czołówkę francuskich muzyków nowego pokolenia. Albumowi nadał zaś znamienny tytuł „Toujours”, jakby chciał podkreślić, że wciąż i nadal jest w formie. Rzeczywiście zachował swobodę i wdzięk, choć oczywiście jego głos nie miał już wówczas takiej mocy jak dawniej, ale też ten artysta nigdy się nim nie popisywał. Jego śpiew zawsze przecież cechowała naturalność codziennej rozmowy i na tym polegał urok Aznavoura.
Flirt ze współczesną muzyką pop świadczył, że Charles Aznavour uważnie obserwował światowe trendy i chciał za nimi podążać. Tak naprawdę artystyczną długowieczność zawdzięczał jednak temu, że zawsze pozostawał sobą. Mało kto potrafił w sposób tak piękny i jednocześnie prosty śpiewać o miłości, nie popisując się głosem, nie dodając do tekstów efektownych ozdobników. Szczerość i intymność uczyniły z niego niepowtarzalnego wokalistę.
Jego kariera to historia XX-wiecznej muzyki, nie tylko francuskiej. Zwrócił na siebie uwagę w połowie lat 40., gdy do wspólnego tournée zaprosiła go wielka Edith Piaf, która nazywała go „małym gnojkiem geniuszem”, z racji jego niewielkiego wzrostu i olbrzymiego talentu.