Trzy lata temu trzeciego w karierze Oscara przyniosła panu animowana wersja „Pinokia”, teraz w Netfliksie można oglądać „Frankensteina”. Wraca pan do opowieści zapamiętanych z dzieciństwa?
Dokładnie tak jest. To były dwie legendy, które mi towarzyszyły od najwcześniejszych lat. Byłem nimi zafascynowany. Rosłem w ultrakatolickiej rodzinie, w ultrakatolickim środowisku. Wszystko tam było czarno-białe. Dobre albo złe. Obowiązywały rygorystyczne wzory zachowania, w które trudno mi się było wpisać. A nagle zobaczyłem, że może być inaczej. Przeczytałem książkę Mary Shelley jako jedenastolatek i to nie była historia potwora. Shelley na początku XIX wieku zadawała fundamentalne pytania: „Co to znaczy być człowiekiem?” Pamiętam też, jakie wrażenie zrobił na mnie „Frankenstein” Jamesa Whale’a z 1931 r. z Borisem Karloffem w roli głównej. Wróciłem z mszy w kościele, włączyłem telewizor i on tam był. Poczułem, że jestem w jakimś sensie podobny do niego. Właśnie „inny”.
„Inny” to znaczy jaki?
W tamtym czasie, zwłaszcza w moim środowisku fajny chłopak grał w piłkę, w zimie chodził na lodowisko, czasem pobił się nawet z kolegami. A ja byłem dziwakiem: tkwiłem nosem w książkach – pochłaniałem ich całe setki, czytałem nawet podręczniki medyczne, kiedyś zaszokowałem matkę stwierdzeniem, że niedługo umrę, bo rozpoznaję u siebie objawy terminalnego stadium raka. Byłem w tamtym świecie odmieńcem. I nagle, dzięki Mary Shelley poczułem, że nie jestem jedyny i że mam do swojej inności prawo. Po pół wieku, w pierwszym dniu zdjęć do „Frankensteina” przyniosłem na plan rysunek, który zrobiłem w dzieciństwie.
Pana powrót po latach do „Frankensteina” nie dziwi. Począwszy od debiutanckiego „Cronos”, gdzie opowiadał pan o nieśmiertelności, stale pojawiają się w pana twórczości elementy horroru, mistyki, science-fiction.
Ciągle słyszę, że w moich filmach są „monstra”. Ale proszę się im przyjrzeć. Czy to będzie „Kształt wody” czy blockbuster „Blade: wieczny łowca”, moje monstra zawsze są bardzo ludzkie. Cierpią jak my wszyscy. „Frankensteina” też można nazywać horrorem albo opowieścią science-fiction z elementami bajki. Takie określenia kochają dystrybutorzy i krytycy. Nie mam z tym problemu. Ale dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o ojcu i synu. I o tym, czym jest ich relacja. To mnie ciekawi coraz bardziej. Zawsze uważałem, że jestem kompletnie inną osobą niż mój ojciec. A kiedyś, gdy miałem już czterdzieści kilka lat, patrząc w lustro zobaczyłem jego. Oczywiście. W moich filmach zawsze ukryte są jakieś elementy autobiograficzne.
Czytaj więcej
– Dopóki nie zetkniemy się z przemocą domową bezpośrednio, to mamy świadomość, że jest ona proble...