By zrozumieć muzykę Allena, trzeba przenieść się do nigeryjskiego Lagos z lat 50. Miasto, dziś blisko dziesięciomilionowy moloch, nie rozwijało się jeszcze w tak oszałamiającym tempie. Było za to stolicą państwa. Muzyka, i to bardzo różnorodna, dochodziła zewsząd. Tony’emu, jego braciom i przyjaciołom rodziny grał ją po pracy ojciec. Bez wątpienia zachęcił młodego chłopaka.
[srodtytul]Ukształtowany styl[/srodtytul]
Resztę zrobił highlife. Nie chodzi tu o życie śmietanki towarzyskiej, a zapoczątkowany w Ghanie gatunek oparty głównie nie na jazzowo brzmiących instrumentach dętych i gitarach. Zafascynowany nim Tony Allen za perkusją usiadł jako 18–latek. Słuchał płyt i czytał magazyny, próbując podpatrzyć sztuczki amerykańskich jazzmanów. Noc w noc chodził od klubu do klubu, przysłuchując się lokalnym bandom. Studiował elektronikę, pracował w radiu, grał po godzinach. Kiedy jednak usłyszał, że w Lagos organizuje się nowa grupa, powiedział sobie „teraz albo nigdy”.
„Musisz być elastyczny, otwarty na magię innych” – zwykł twierdzić po latach. Ale choć współpracował z wieloma, jego styl właściwie od początku był ukształtowany.
A przy tym zupełnie odbiegał od reszty. I to urzekło młodego Felę Kutiego – największego dźwiękowego wizjonera, jakiego nosił Czarny Ląd. Niewątpliwie, bez wzajemnej inspiracji tych dwóch indywidualności nie powstałby intensywny jak mało co, improwizowany afrobeat. Allen z zespołem Kutiego (Africa 70) nagrał 30 albumów. Irytował się, że kult obrastającego w kolejnych instrumentalistów Kutiego rozkojarzył mistrza. Solowe albumy nagrywał począwszy od 1975 r. („Jealousy”). Jednak decyzję o pójściu zupełnie własną drogą przypieczętowała emigracja do Wielkiej Brytanii w połowie lat 80.