Wina Dantona

Chciałem pogadać z Depardieu, bo wkrótce jego wina pojawią się na polskim rynku. Poza tym był bodaj pierwszym z celebrities, który zaczął wina robić

Publikacja: 15.11.2007 17:36

Wina Dantona

Foto: Rzeczpospolita

Wiadomość o tym, że aktor się ze mną spotka, zastaje mnie w Brukseli. Zwracam mój bilet powrotny do Krakowa i następnego ranka pierwszym TGV pędzę do Paryża. Nie wiem nawet, gdzie się spotkamy, bo Gérard Depardieu kręci pod miastem czwartego Asteriksa. Dopiero na Dworcu Północnym jego sekretarz dzwoni: – Wojtek, to będzie La Fontaine Gaillon, restauracja aktora.

Depardieu się spóźnia, co pozwala mi zlustrować lokal. Samo centrum Paryża, dwa kroki od opery. Na piętrze średniej wielkości salka i kilka chambrées separees zapewniających bardziej intymny posiłek, cokolwiek miałoby to oznaczać. Na ścianach wiele dzieł, głównie rysunków znanych mistrzów, także erotyków. Na dole duża sala i ciasno jak jasny gwint. Przed restauracją spory ogródek.

Ciągle czekam, rozmawiając z sekretarzem artysty. Restauracja powoli się zapełnia. Gdy wracam, po zrobieniu kilku zdjęć fasady budynku, kelnerzy z niepokojem lustrują moje polo. Szczęściem szef sali nachyla się do pikolaków, szepcze kilka słów i na ich twarze wraca uprzejmy uśmiech. Jestem uratowany, bo w salach – choć ścisk – dominują krawaty.W końcu rozpoczynamy posiłek bez Gérarda Depardieu. Aktor zjawia się nagle, wita, zamieniamy kilka słów i już go nie ma. Sekretarz śmieje się: – On tak zawsze, najpierw musi się zorientować, z kim będzie jadł i rozmawiał, po czym znika. Nie bój się, zaraz wróci.

Istotnie, lustracja wypadła pozytywnie. Aktor wraca po dziesięciu minutach. Od razu przechodzimy na ty, bo Gérard doskonale wymawia moje imię. Świetnie zna się z Wojtkiem Pszoniakiem od czasów „Dantona”. Pszoniak to zresztą jego sąsiad.

W karcie dominują ryby, ale zwykły śmiertelnik też coś znajdzie dla siebie i to w formie, jaką trudno spotkać gdzie indziej na świecie. W porze lunchu wykorzystanych jest 500 nakryć, mimo iż niektórzy jedzą niezbyt wygodnie, w potężnym ścisku. Nasz kilkuosobowy stolik wygląda jak luksusowy apartament. Ceny? Lepiej o nich w ogóle nie wspominać. Depardieu często lubi sam gotować we własnej restauracji. Jest rozluźniony, choć na spotkanie wyskoczył na chwilę z próby w sąsiednim teatrze Mogador.

Jego telefon ciągle dzwoni. Na nowoczesnym aparacie wyświetla się postać Wiktora Juszczenki. To dzwoni osobisty sekretarz prezydenta. Aktor po przyjacielsku zbywa go, zapewniając: „oddzwonię za chwilę, mam wywiad z Polakiem”. Rozmawialiśmy prawie godzinę, choć „zabukowany” byłem na kwadrans.

Gérard opowiada o swojej fascynacji winem. Nie szczędzi mi też dykteryjek i to pikantnych. Jego sekretarz ma wówczas kamienną twarz, ale gdy pytam, czy będę mógł to opublikować, wzrusza ramionami: „Skoro sam to mówi dziennikarzowi, trudno”. A Depardieu opowiadał, że często zdarzało mu się też po prostu pić wino w nieludzkich ilościach, po 12 butelek dziennie. – Nie wiesz, ile jest w stanie znieść ludzki organizm, a już mój to zupełny wyjątek. Potrafię zjeść i wypić za trzech, choć zaczynam płacić już za to cenę. Kiedy kończyliśmy pracę nad „Dantonem”, nasze stosunki z wielkim reżyserem Andrzejem Wajdą były bardzo napięte. Do tego stopnia, że podczas kręcenia finałowej sceny, kiedy ścinają Dantona, musiano mnie przywiązać sznurem do deski (dosłownie!). Byłem tak wstawiony, że nie bardzo wiedziałem, co się dzieje. Bano się, że gilotyna faktycznie utnie mi głowę. Na amen, proszę ja ciebie.

Pytam jeszcze o modę na robienie wina. Za Depardieu bowiem poszło wielu – Madonna, Francis Ford Coppola, The Rolling Stones, Sting, Mick Hucknall, Pierre Richard, Jean-Louis Trintignant. – Oni mają inne podejście. Równie dobrze mogą firmować całą masę innych produktów, od perfum po ciuchy. Kiedy ja zaczynałem – podkreśla Gérard – to było hobby i pasja jednocześnie. Nie afiszowałem się z tym. Przez kilkanaście lat moje nazwisko nie pojawiało się na etykietach. Wiedziałem, że uznano by to za promocję. Zupełnie nie o to mi chodziło. „Depardieu” pisane na etykietach małymi literkami pojawiło się dopiero przed kilku laty, kiedy trzeba było nadać wspólny image wielu moim winnicom. Ale osiągnięcia winiarskie Trintignanta i Richarda wielce sobie cenię. Są w to zaangażowani całym sercem.

Aktor znany jest z niekonwencjonalnych rozwiązań. Kiedy kupił pierwszą winiarnię – Cha?teau de Tigné w Andegawenii – szukał dla niej najlepszego enologa. Gdy go znalazł, okazało się, że ten ma własną posiadłość i nie rwie się do współpracy z Depardieu mimo lukratywnych propozycji. Wówczas aktor wysłał do boju swoją żonę, by przekonała żonę enologa. Skutek był taki, że winemaker sprzedał swoją winnicę Gérardowi i od kilkudziesięciu lat robi u niego wino.

Czuję, że mój czas dawno minął. Jeszcze kilka zdjęć do powieszenia na ścianie i żegnamy się wylewnie. Depardieu obiecuje, że postara się na początku grudnia pojawić w Polsce.

To jedno z najciekawszych win, z jakimi spotkałem się ostatnio. Robi je „na telefon” najlepszy, a na pewno najdroższy hiszpański producent Álvaro Palacios i jego kuzyn Ricardo Pérez Palacios

Produkcja „na telefon” polega na tym, że Álvaro siedzi w katalońskim Prioracie, gdzie robi swoją L’Ermitę po 500 euro za butelkę, a na drugim końcu kraju, w galicyjskim Bierzo, pilnuje ich nowego wspólnego interesu Ricardo. Obaj przez cały dzień nie rozstają się z telefonami komórkowymi, uzgadniając bez przerwy, co i jak, kiedy i w jaki sposób. Pisaliśmy już o tym przedsięwzięciu, ale teraz na polskim rynku pojawiło się w końcu ich wspólne wino.

Dziś zatem o nim. Robione jest ze szczepu mencía i bez wątpienia to najlepsze wino z tej lokalnej odmiany. Leżakuje krótko, zaledwie sześć miesięcy w beczkach z dębu francuskiego i chwilę w butelce, ale potencjał ma ogromny, choć dokładnie nie wiadomo jeszcze jaki. Bo pić go można z wielką lubością już teraz. Ja jednak miałem okazję kosztować także próbek dziesięcioletnich i nie było to ostatnie słowo tego wina.To z 2006 roku jest jeszcze bardzo młode, przyjacielskie, z wszędobylską i potężną wiśniowością i mnóstwem czerwonych owoców. Soczyste i gładkie. Słowem, z charakterem i potencjałem. Mimo że jest młode, nie powinno się go schładzać, temperatura 16 st. jest akuratna. Podawanie: w pierwszej chwili na myśl przychodzi mi spaghetti a la arrabiata, ale równie dobrze może to być paella con mariscos. I mnóstwo innych rzeczy.

Wiadomość o tym, że aktor się ze mną spotka, zastaje mnie w Brukseli. Zwracam mój bilet powrotny do Krakowa i następnego ranka pierwszym TGV pędzę do Paryża. Nie wiem nawet, gdzie się spotkamy, bo Gérard Depardieu kręci pod miastem czwartego Asteriksa. Dopiero na Dworcu Północnym jego sekretarz dzwoni: – Wojtek, to będzie La Fontaine Gaillon, restauracja aktora.

Depardieu się spóźnia, co pozwala mi zlustrować lokal. Samo centrum Paryża, dwa kroki od opery. Na piętrze średniej wielkości salka i kilka chambrées separees zapewniających bardziej intymny posiłek, cokolwiek miałoby to oznaczać. Na ścianach wiele dzieł, głównie rysunków znanych mistrzów, także erotyków. Na dole duża sala i ciasno jak jasny gwint. Przed restauracją spory ogródek.

Pozostało 88% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"