Kiedy słucha się rockowo-folkowych przebojów „Where the Streets Have No Name”, „I Still Haven’t Found What I’m Looking for”, „With or without You”, „Bullet the Blue Sky” czy „Running to Stand Still”, można pomyśleć, że nawet Beatlesi czy Stonesi nie mają tak mocnych albumów. „Joshua Tree” rozeszło się w 20 mln kopii i uczyniło z U2 światową megagwiazdę. Było szczytowym osiągnięciem pierwszego okresu grupy, który rozpoczęli wspólnym doświadczeniem w chrześcijańskiej komunie, gdy fundament ich muzyki i życia stanowiła Biblia.
Bono zabierał ją na koncerty, nieustannie studiował. Kiedy ogląda się go wraz z kolegami w czasie podróży po Ameryce, trudno się oprzeć wrażeniu, że gdy w latach 80. świat pędził naprzód, dla U2 zatrzymał się 200, może 300 lat temu. Oto widzimy chrześcijańskich kaznodziejów, którzy kolonizują Kalifornię. Te same kapelusze, proste bawełniane i lniane bluzy, koraliki, włosy spięte w kitkę. Czarno-białe obrazy teledysku, w którym U2 w strojach wyciągniętych z lamusa idą z chrześcijańską nowiną ulicami Las Vegas – tej jaskini hazardu i prostytucji – były czytelną demonstracją: chcieli być rockowymi apostołami. Chrześcijański charakter albumu podkreśla tytuł „Joshua Tree”. Nawiązuje do nazwy kalifornijskiego drzewka, któremu pierwsi mormoni nadali miano drzewa Joshuy, bo przypominało im proroka modlącego się z rękoma uniesionymi do nieba. Bono chciał też, idąc śladami wielkiego rodaka, reżysera Johna Forda, zapytać o kondycję Ameryki. Jaką wybiera przyszłość: ziemi obiecanej i symbolu wolności, czy medialnej fabryki zatruwającej świat kiczowatą popkulturą, a jednocześnie militarnego imperium, które poza granicami realizuje politykę sprzeczną z własną konstytucją.
Marząc o końcu radzieckiego Imperium Zła, nie traktowaliśmy być może tych piosenek poważnie. A przecież „Bullet the Blue Sky” wytykało Reaganowi brutalną walkę CIA z komunistycznymi reżimami w Ameryce Środkowej, a „Mothers of the Disapppeared” – ofiary południowoamerykańskich dyktatur wspieranych przez USA. Teraz możemy na te sprawy spojrzeć z perspektywy doświadczeń irackich.
Dziś Bono dołączył do grona najważniejszych polityków, wygląda, jakby właśnie opuścił gabinet kosmetyczny i salon mody. Filmy i teledyski sprzed 20 lat zatrzymały w kadrze naiwność jego i kolegów, szczerość, a nawet pot i chłopięcy trądzik. W czasach plastikowych gwiazd nie jest to na pewno świadectwo elegancji, jednak dowodzi bezpretensjonalności, której coraz bardziej U2 zaczyna brakować.
U2 - The Joshua tree