Choć nowy album ukazuje się w sylwestra, jest o nim głośno od kilku miesięcy, ponieważ muzycy najsłynniejszej alternatywnej brytyjskiej grupy najpierw opublikowali go w Internecie. Nie narzucili własnej ceny, tak jak to robią fonograficzne koncerny, tylko poprosili co łaska, pozwalając nawet na darmowe pobranie premierowych piosenek. Grupa nigdy nie ogłosiła oficjalnie, ile pieniędzy zarobiła na sprzedaży „In Rainbows”.Nieoficjalne źródła mówią o zarobku 5 mln funtów podczas pierwszych pięciu dni dystrybucji.
Nie zdziwiłbym się większymi zyskami, powodzenie operacji było bowiem gwarantowane niezwykłą popularnością Thoma Yorke’a i jego kolegów. Już w 2005 r. ich kompozycja „I Want None of This” z charytatywnego albumu „Help: A Day in the Life” – również dystrybuowana w sieci – cieszyła się gigantycznym powodzeniem. Zespół podgrzewał oczekiwanie na internetową premierę, nie wydając nowej płyty przez cztery lata – najdłużej w swojej historii. Zamiast niej ukazała się solowa Yorke’a. Mimo to Radiohead koncertował, promując nowe piosenki.
Doceniając w przeszłości elektroniczno-psychodeliczną muzykę Brytyjczyków, męczyłem się przy niej jak podczas rozmowy z kimś, kto przeżywa depresję po wzięciu narkotyków. Ponure i zimne teksty przerażały jak samotność młodych ludzi w sieci. Myślę, że ważną rolę w uproszczeniu muzycznego języka zespołu odegrał solowy album Yorke’a „Eraser”. Wokalista występujący na nim także w roli multiinstrumentalisty dał kolegom przykład, jak grać prościej i komunikatywniej.
Pierwsze dźwięki albumu w „15 Steps”, prosta improwizacja perkusyjnymi dźwiękami z komputera, wywołują uczucie chłodu, jednak delikatna elektryczna gitara i kołysankowy głos wokalisty ocieplają klimat, podobnie jak dziecięcy chór w finale. Przejmująca ballada „Nude” nie jest wcale opisem erotycznych przeżyć, lecz filozoficzną przypowiastką o tym, że król filozofów jest nagi.
Miłosne komplikacje wyraża w minorowym nastroju „All I Need”, rzecz o miłosnym akcie, który gaśnie wraz z przekonaniem, że wielkiemu uczuciu towarzyszy równie wielka samotność. O zdradzie opowiada jedna z najbardziej rozdzierających, ale i najpiękniejszych kompozycji „House of Cards”. Słyszymy partie przypominające melotron z płyt King Crimson. „Faust Arp” zaskakuje niespotykanym w dorobku Radiohead połączeniem akustycznej gitary i kwartetu smyczkowego. Grupa nareszcie przemówiła ludzkim głosem.