Filharmonia Krakowska nie ma szefa od października 2005 r. Kilkakrotne próby wyłonienia go w drodze konkursu nie przyniosły rozstrzygnięcia. Szansa pojawiła się dopiero wiosną tego roku, gdy marszałek województwa małopolskiego Marek Nawara postanowił powierzyć dyrekcję jednemu z najwybitniejszych dyrygentów Tadeuszowi Strugale. Kandydaturę pozytywnie zaopiniował minister kultury Bogdan Zdrojewski.
Obie strony postawiły jednak warunki. Marszałek chciałby, aby do 2010 roku Filharmonia Krakowska znów zaczęła się liczyć w kraju, Tadeusz Strugała zażądał dla niej dodatkowych pieniędzy. Ustalono więc, że w tym roku otrzyma ona dodatkowe 2,5 mln zł, a od 2009 r. budżet zostanie zwiększony w sposób znaczący. Nowy dyrektor wynegocjował ponadto od Ministerstwa Kultury 1,2 mln zł, które w tym sezonie mógł przeznaczyć na wydarzenia artystyczne.
– Nie otrzymałem gwarancji finansowych na piśmie. To była dżentelmeńska umowa – mówi Strugała. Dzisiaj wie, że popełnił błąd i postanowił odejść. Małopolskiemu samorządowi nie spodobały się sumy, które musi przekazać filharmonii, a zwłaszcza fakt, iż miały być przeznaczone głównie na regulację wynagrodzeń. – Nikt nie zgadzał się na podwyżki sięgające 1500 zł dla każdego muzyka. Byłoby to nieuczciwe wobec całego sektora kultury – skomentował zamysł marszałek Nawara.
– Wynagrodzenia są u nas dramatycznie niskie – wyjaśnia „Rz” Małgorzata Koch-Butryn z Filharmonii Krakowskiej. – Muzyk z wyższym wykształceniem, który na dodatek sam musi kupić sobie instrument, zarabia 1600 zł oraz od 70 do 190 zł za koncert. Daje to miesięcznie około 2 tysięcy brutto.
– Żadnej instytucji nie da się wyprowadzić z kryzysu bez dodatkowych nakładów, szczególnie zaś Filharmonii Krakowskiej od lat niedoinwestowanej – uważa Tadeusz Strugała. – Samorządowcy nie rozumieją, na czym polega zarządzanie kulturą. – Tadeusz Strugała nie umie się odnaleźć w rzeczywistości, która nas otacza – oświadczył z kolei wicemarszałek Leszek Zegzda w wywiadzie dla jednej z krakowskich gazet.