[b]Rz: Czy piosenka „Mozambique” Boba Dylana z jego słynnego albumu „Desire” dobrze opisuje miejsce pani urodzenia?[/b]
[b]Mariza:[/b] W końcu muszę jej posłuchać, tyle osób mi o niej mówiło... Dowiedziałabym się czegoś więcej o Mozambiku. Oczywiście żartuję! Miałam trzy lata, kiedy wyjechaliśmy do Portugalii. Mozambik mojego dzieciństwa znam z opowiadań dziadka. Byłam jego ukochaną pierwszą wnusią i spędzałam u niego weekendy. Zabierał mnie na konne przejażdżki po farmie, częstował owocami prosto z drzew. Po przyjeździe do Europy Afryka towarzyszyła mi w muzyce. Słuchałam nagrań z Senegalu i Wysp Zielonego Przylądka, w tym Cesarii Evory. Jednak za ojczyznę uznaję Lizbonę, a właściwie jej dzielnicę Moreirę, gdzie w XIX wieku powstało fado. W każdym domu, na każdym rogu ulicy śpiewa się w tym stylu. Kobiety wieszają pranie, gotują, sprzątają – i śpiewają. To jest dopiero muzyczna szkoła.
[b]Tak wyglądały pani lekcje?[/b]
Moi rodzice mieli restaurację i w każdy weekend urządzali spotkania muzyczne. Knajpka była skromna, ale z klimatem. Kultywowała najlepsze muzyczne tradycje dzielnicy. Schodziła się tam śmietanka kulturalna Lizbony. Śpiewali najlepsi. Zaczęłam i ja. Miałam pięć lat. Nie umiałam czytać, dlatego tata wpadł na pomysł, żeby mi podpowiadać tekst rysunkami na dużych kartonach. Potem pisał na nich poematy, bo fado to czysta poezja. W Moreirze mogłam jej słuchać cały czas.
[b]Ale był czas, że wyrzekła się pani fado.[/b]