Za oceanem płyta wzbudziła kontrowersje – nie wszystkim spodobały się nowoczesne remiksy arcydzieł muzyki country i rock'n'rolla. Dla Amerykanów twórczość Johnny'ego Casha jest świętością. My możemy traktować ją z dystansem i docenić, jak sprawdza się w zaskakujących okolicznościach.
Nad odświeżeniem dawnych nagrań jako producent czuwał Snoop Dogg, prekursor gangsterskiego funku, wielbiciel marihuany i twórca filmów pornograficznych. Ten nietypowy kustosz gwarantował, że utwory Casha nie zostaną potraktowane z nabożeństwem, tylko na luzie, i zostaną naprawdę zmienione. Zabieg się opłacił, bo żaden z producentów nie dokonał zamachu na Casha. Pokazali raczej, że ubrany na czarno facet z gitarą nieźle pasuje do współczesności. Wystarczy jego utwory nieco "podkręcić", by nastolatki nie odrzuciły ich z marszu jako nudnych skamielin.
Klubowa wersja "Get Rhythm" uświadamia, jak blisko jest od rock'n'rolla do hip-hopu i kultury didżejów. Cash podaje receptę na nieszczęśliwe chwile: "Gdy dopada cię blues, chwytaj rytm". Refren jest zwielokrotniony pogłosem, dla efektu odcięty od warstwy mocnych bitów, funkowych basów i zimno brzmiących gitar.
Gdy rozlega się głos Casha, muzyka schodzi na dalszy plan, po czym wraca ze zdwojoną siłą, i to rytm chwyta nas, nie odwrotnie. Po tej skomplikowanej mozaice nadchodzi prostolinijna "Big River", w której wystarczyło wzmocnić rytm, wykrystalizować genialną gitarę i pozwolić płynąć opowieści o rzece łez wylanych z powodu kobiety.
Natomiast nieśmiały, prowincjonalny "Country Boy" zmienił się w modnego wielkomiejskiego przystojniaka, o którego względy rywalizują żeńskie chórki. Snoop zarezerwował dla siebie remiks słynnej "Walk The Line" – hiphopowa oprawa przenosi historię walki o życie w mroczną scenerię ulic opanowanych przez gangsterów.