Gdyby taką płytę wydał jakikolwiek inny wykonawca z elitarnego kręgu artystów muzyki poważnej, można by sądzić, iż kierują nim motywy komercyjne, pragnie wykorzystać postać wielkiego papieża, by samemu zdobyć popularność tłumów.
Placido Domingo jest poza wszelkimi podejrzeniami. Spośród śpiewaków nikt nie jest tak sławny jak on, osiągnął wszystko, co było do zdobycia, a nawet jeszcze więcej. I dobiegając siedemdziesiątki, nadal zachwyca znakomitą formą, o czym świadczą ostatnie występy w teatrach operowych Nowego Jorku i Berlina. Polska publiczność będzie zaś mogła przekonać się o tym podczas czerwcowego koncertu w Łodzi.
Sam Placido Domingo podkreśla, że „Amore infinito” („Nieskończona miłość”) jest jego osobistą płytą, wyrazem podziwu, jakim darzył Jana Pawła II. „Bardzo dobrze pamiętam – pisze w tekście dołączonym do albumu – kiedy zostałem zapytany przez meksykańską prasę, w dniu, w którym Wojtyła został wybrany, co myślę o tym polskim papieżu. Odpowiedziałem prawie bez namysłu, że to początek końca komunizmu. Papież był równoległą siłą wraz z liderem związków zawodowych Lechem Wałęsą, walcząc z biedą i niesprawiedliwością”.
Z Janem Pawłem spotkał się kilka razy. „Ostatnia okazja nadarzyła się w Watykanie, kiedy papież chciał nam podziękować za występ w Anconie. W programie był także utwór będący muzyczną ilustracją jednego z wierszy papieża – wspomina Placido Domingo. – Powiedziałem Jego Świątobliwości, aby pozwolił mi zobaczyć więcej swoich wierszy. Wiedziałem, że zanim wstąpił do Kościoła, był aktorem i pisarzem”.
Pomysł płyty zrodził się po lekturze „Tryptyku rzymskiego”, skonkretyzował się zaś wtedy, gdy sławny tenor dotarł do poezji pisanej jeszcze przez Karola Wojtyłę. Te wiersze – zdaniem Dominga – „można było wkomponować w łatwiejsze melodie”. To stwierdzenie dobrze oddaje charakter albumu „Nieskończona miłość” zawierającego 12 pieśni utrzymanych w sentymentalno-podniosłym nastroju.