Uśmiech Mony Lisy

Martha Argerich w ostatniej chwili odwołuje występy, a nawet całe trasy koncertowe. Zmienia ustalony program i decyduje, z kim zagra. A publiczność i tak ją uwielbia, więc wybacza wszystkie kaprysy

Publikacja: 18.06.2009 02:18

Martha Argerich i Rico Gulda, festiwal w 2006 r.

Martha Argerich i Rico Gulda, festiwal w 2006 r.

Foto: Rzeczpospolita

Wystarczy bowiem, że Martha Argerich pojawi się na estradzie, usiądzie przy fortepianie i po pierwszych dźwiękach wszyscy wybaczają jej rozmaite kaprysy. „Nieomylna naturalność frazowania pozwala jej tworzyć muzykę, a nie ją interpretować” — twierdzi Alex Ross z „New Yorkera” i tę opinię potwierdzają niemal wszyscy krytycy.

„Jest kobietą o zadziwiająco małych dłoniach i z niezwykłą grzywą długich czarnych włosów – czytamy w tym samym tekście „New Yorkera”. – Jej piękno mieszka w olbrzymich oczach, które potrafią być zarazem smutne i figlarne oraz w uśmiechu, który nieodparcie nasuwa porównania z Moną Lisą”.

[srodtytul]Lęk przed samotnością[/srodtytul]

Komuś takiemu publiczność potrafi wybaczyć także i to, że daje tylko cząstkę swego talentu. Zresztą świat zdążył się już przyzwyczaić, że nie ma szans na solowy recital Marthy Argerich. Decyzję podjęła jakieś trzydzieści lat temu i pozostaje konsekwentna, choć fani mają nadzieję, że w końcu nagra choćby jeden solowy album. – Ciągle mnie ktoś o to nagabuje – tłumaczyła w wywiadzie dla „Le Monde de la musique” – ale nie jestem tym zainteresowana. Nie robię tego na estradzie, więc recital w studiu byłby czymś udawanym. A poza tym nie mam czasu i nie zajmuję się sobą. Pasjonują mnie ludzie, to daje mi szczęście.

Najłatwiej zatem namówić ją na występ z innymi artystami, gdy może schować się za ich plecami. – Nawet jako małe dziecko – zwierzyła się kiedyś – nie mogłam być sama na estradzie. Czułam się taka samotna na ogromnej, jak mi się wydawało, przestrzeni. Wypychano mnie zza kulis, biegłam szybko do fortepianu, grałam i natychmiast uciekałam. Do dziś nie opuszcza mnie dziwne uczucie, że na scenie jestem z moimi kłopotami sama, porzucona przez wszystkich. Bardzo wówczas potrzebuję innych i wspólne muzykowanie daje mi takie wsparcie.

[srodtytul]Ma wielu estradowych partnerów [/srodtytul]

– najlepsze orkiestry świata, najznakomitszych dyrygentów, najwybitniejszych muzyków. Jej ostatni album wydany w ub. roku przez EMI, zatytułowany jest „Music for Two Pianos”, bowiem Martha Argerich wybrała utwory na dwa fortepiany różnych kompozytorów – od Brahmsa po Lutosławskiego – i nagrała je z różnymi partnerami. Znalazł się wśród nich znakomity Yefim Bronfman, dobrze nam znana z poprzednich festiwali „Chopin i jego Europa” Lilya Zilberstein, a także wenezuelska Amerykanka Gabriela Montero, zdobywczyni III nagrody na Konkursie Chopinowskim w 2000 r.

[srodtytul]Młodzież z Lugano[/srodtytul]

Szczególnie chętnie na estradzie Martha Argerich pojawia się w towarzystwie młodzieży. Dlatego zaangażowała się w organizację corocznego festiwalu w Lugano. Ma tam bowiem swobodę w układaniu własnego programu z udziałem młodych artystów, których chce promować. Tam grywa właśnie z Gabrielą Montero czy francuskim duetem skrzypcowo-wiolonczelowym braci Renaud i Gautier Capucon, z którymi przyjedzie w tym roku na festiwal „Chopin i jego Europa”. Razem mają wykonać Koncert potrójny Beethovena.

Martha Argerich obiecuje ponadto, że w sierpniu zagra w Warszawie dwa koncerty – Ravela i Prokofiewa, ale nikt dziś nie zagwarantuje, że tak się rzeczywiście stanie. W 2006 roku, gdy była gwiazdą tego festiwalu, wybór utworów zmieniała kilkakrotnie. Ale wtedy także wyszła na estradę w towarzystwie młodych ludzi. Przyjechali z nią Paul i Rico, synowie wielkiego wirtuoza Friedricha Guldy, który był profesorem Marthy Argerich. Zagrała z nimi Koncert F-dur na trzy fortepiany skomponowany przez Mozarta dla hrabiny Londron i jej dwóch córek. I okazało się, że nawet tak błahy utwór może mieć ogromny wdzięk, stać się tworzywem dla inteligentnej zabawy muzycznej.

A potem Martha Argerich całkowicie podbiła warszawską publiczność brawurowym wykonaniem Koncertu c-moll na fortepian i trąbkę Szostakowicza. Wydobyła całe bogactwo znaczeń z tej energetycznej muzyki, a za Marthą Argerich znakomicie podążał drugi solista, młody trębacz Jakub Waszczeniuk.

[srodtytul]Spadkobierczyni mistrzów[/srodtytul]

Od błyskotliwego zwycięstwa Marthy Argerich na Konkursie Chopinowskim w Warszawie minęło 44 lata, a ona zachowała młodzieńczy temperament, silne męskie uderzenie i znakomitą technikę. W1965 roku od razu wiadomo było, że objawił się niezwykły talent. 24-letnia wówczas Argentynka nie była zresztą debiutantką. Tuż przed konkursem w londyńskim studiu EMI nagrała recital chopinowski, wznowiony po latach na płycie CD, stał się fonograficzną sensacją.

Kiedy odeszli wielcy mistrzowie fortepianu: Józef Hofmann, Artur Rubinstein, Claudio Arrau, Vladimir Horowitz, potem Arturo Benedetti Michelangeli czy Światosław Richter, powszechnie uważano, że ich tradycje będą kontynuować Martha Argerich i Maurizio Pollini. Wiele ich zresztą łączy. Urodzona w 1941 roku Martha jest zaledwie o rok starsza od Polliniego, znają się od dawna, po raz pierwszy spotkali się pod koniec lat 50. na konkursie w Genewie. Oboje zdobyli pierwszą nagrodę na Konkursie Chopinowskim, Pollini dokonał tego w 1960 r. Każdy ich krok po warszawskim sukcesie śledzono z zainteresowaniem, a artystyczny rozwój próbowano przemienić we wzajemną rywalizację.

Recitale dawnych mistrzów miały jednak w sobie coś z misterium pełnego tajemniczych emocji i to fascynowało publiczność. Współcześni pianiści często przypominają zaś chłodnych analityków, badających wnikliwie strukturę utworu, a potem swą wiedzą dzielący się ze słuchaczami. To jest przypadek Maurizio Polliniego, który potrafi jeździć po świecie wyłącznie z sonatami Beethovena, nie troszcząc się o to, czy publiczność zaakceptuje taki monotematyczny program. Pollini bywa podziwiany i szanowany, trudno jednak powiedzieć, iż jest wielbiony tak jak kiedyś Rubinstein lub Horovitz. Zresztą w ostatniej dekadzie grywa już tylko w miejscach dobrze mu znanych, gdzie wie, że spotka wiernych mu słuchaczy. Dlatego m.in. po raz kolejny odwołał swój przyjazd do Polski, choć termin występu w Warszawie w 2010 r. na festiwalu „Chopin i jego Europa” potwierdził kilka lat wcześniej.

Obecnie zatem tylko Martha Argerich może być uznawana za artystyczną spadkobierczynię dawnych mistrzów fortepianu. Jest kapryśna, ale nie boi się trudnych wyzwań. Bywa nieprzewidywalna, ale lubi kontakt z publicznością. Nic więc dziwnego, że po jej niedawnym występie w Londynie, gdzie z Royal Philharmonic Orchestra zagrała III koncert Prokofiewa, Ivan Hewett napisał w „The Telegraph”: „W sposób absolutnie naturalny i niedostrzegalny potrafi błyskawicznie przejść od najsubtelniejszej delikatności do cudownej siły. Tę sztukę posiedli tylko najwięksi pianiści dawnych czasów jak Józef Hofmann czy niektórzy pianiści jazzowi jak Art Tatum”.

[srodtytul]Dziewczynka o smutnych oczach[/srodtytul]

Sprawia przy tym wrażenie, jakby nie dbała o karierę, a jej życiem rządził przypadek, co nie jest prawdą. W końcu od najmłodszych lat poddana była rygorom muzycznej edukacji. Naukę zaczynała w ojczystej Argentynie, gdy miała 12 lat przywódca tego kraju, Juan Peron ułatwił jej wyjazd do Wiednia, właśnie na studia do Friedricha Guldy. Po prostu kazał zatrudnić ojca Marthy w argentyńskiej ambasadzie w stolicy Austrii. Potem uczyli ją inni mistrzowie – Stefan Askenase z żoną, Arturo Benedetti Michelangeli, szybko też przyszły pierwsze sukcesy.

Kilka lat temu w Argentynie ukazała się płyta z wyszperanymi w archiwach nagraniami młodziutkiej Marthy. Na okładce jest jej zdjęcie – dziewczynki w jasnej sukience z bufkami, siedzącej przy fortepianie i smutnymi oczami patrzącej w obiektyw. W niczym nie przypomina ona dzisiejszej, pełnej życia i energii kobiety, otoczonej nieustannie gronem przyjaciół, których ma na całym świecie.

– Kocha młodych ludzi i chce im pomagać, tak jak czyniła jej matka Juanita, która spędziła życie na wspieraniu dyrygentów i śpiewaków – opowiadał kiedyś na łamach „Le Monde de la musique” wieloletni przyjaciel artystki, Jurg Grand. – Martha robi to samo dla pianistów i wyzwala w sobie niewiarygodną energię, by pomóc tym, w których wierzy i tym, którzy jej zdaniem mają mniej szczęścia od innych.

Wystarczy bowiem, że Martha Argerich pojawi się na estradzie, usiądzie przy fortepianie i po pierwszych dźwiękach wszyscy wybaczają jej rozmaite kaprysy. „Nieomylna naturalność frazowania pozwala jej tworzyć muzykę, a nie ją interpretować” — twierdzi Alex Ross z „New Yorkera” i tę opinię potwierdzają niemal wszyscy krytycy.

„Jest kobietą o zadziwiająco małych dłoniach i z niezwykłą grzywą długich czarnych włosów – czytamy w tym samym tekście „New Yorkera”. – Jej piękno mieszka w olbrzymich oczach, które potrafią być zarazem smutne i figlarne oraz w uśmiechu, który nieodparcie nasuwa porównania z Moną Lisą”.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali