Sieć kablowa Black Entertainment Television jest potężną tubą promującą hip-hop i r&b, przede wszystkim wśród młodych Afroamerykanów. Większość czasu antenowego w założonej przed blisko 30 laty telewizji wypełniają teledyski. BET to czarna siostra MTV i jej wytrwała rywalka. Ma w ofercie odpowiedniki pokazywanych przez najsłynniejszą stację muzyczną programów: w latach 80., gdy „MTV Yo! Raps” popularyzowało hip-hop wśród białej młodzieży, BET odpowiedziała swoim „Rap City”, a do dzisiaj, zamiast układanej przez widzów na żywo listy przebojów w „MTV Total Request Live” prezentuje własne notowanie - „106 & Park”.
O ile MTV jest stacją politycznie poprawną, sprawnie unikającą skandali, o tyle twórcy BET ściągają na siebie krytykę. Stacja skupia się na czarnoskórej publiczności i popularyzuje wśród widzów najbardziej komercyjny nurt rapu, który niesie spory ładunek przemocy, seksizmu, mizoginii i rasizmu. W przeszłości utytułowani raperzy i filmowcy, jak członkowie grupy Public Enemy czy Spike Lee protestowali przeciwko publikacji takich teledysków, sprzeciwiali się obecnemu w wielu utworach słowu „nigger” (ang. czarnuch). Ostatnio stacja surowo cenzuruje klipy, ale nadal jest platformą prezentującą konsumpcyjny styl życia i finansowy awans Afroamerykanów.
Przyznawane przez BET nagrody dla muzyków, aktorów i prezenterów mają konsolidować czarnoskórych artystów w USA i kreować afroamerykańską elitę. Można powiedzieć, że BET pielęgnuje ekskluzywne getto - białym muzykom wstęp wzbroniony. A dzieje się to w czasach, gdy tzw. czarne brzmienia zdominowały muzykę rozrywkową. MTV ma poświęcony jej kanał Base, a spis gwiazd, które pojawią się na ceremonii w Los Angeles, z grubsza pokrywa się z listą obecności na galach nagród MTV i Grammy. Zaś w sferze brzmień wieczór wypadnie podobnie, jak inauguracyjny koncert Baracka Obamy.
Gala BET Awards nie prezentuje najciekawszych i najbardziej wartościowych osiągnięć w rapie, soulu i r&b, ale warto ją śledzić, bo jasno wskazuje, kto liczy się dziś w muzycznym biznesie. Wystąpią wokalistki r&b: Beyoncé, Keyshia Cole, Monica, oraz męscy gwiazdorzy: Ne-Yo, Kanye West i Maxwell. A także raperzy, którzy europejskim słuchaczom pewnie ciągle się mylą, ale za oceanem mają silną pozycję: Fabolous, Young Jeezy czy Soulja Boy. Nagrody zostaną przyznane artyście i artystce w kategoriach r&b i hip-hop, zespołowi oraz debiutantowi. Zdecydowanych faworytów nie ma, bo też nie chodzi o rywalizację, raczej o wspólny moment triumfu, dumy i próżności.
Nawet teraz, gdy Afroamerykanie podbili świat popu, chcą ten sukces świętować we własnym gronie, jakby dodatkowo zabezpieczając z trudem wywalczoną pozycję. Jest w takim działaniu coś z rewanżu za lata upokorzeń, gdy biali muzycy dosłownie kradli bluesowe i soulowe utwory, zmieniali aranżacje i prezentowali jako własne, przy okazji zbijając fortuny. Jest też manifestacja potęgi - nikt tak nie kocha złota i brylantów jak gwiazdy hip-hopu. Ale jest i smutny dowód rasowych granic, utrzymywanych jakby na przekór faktom, bo przecież w muzyce zanikają podziały środowiskowe, definicje subkultur i gatunków.