Dzikość serca i rocka

Porywający koncert Dead Weather, supergrupy Jacka White’a, muzyka o polskich korzeniach

Publikacja: 04.11.2009 01:10

Od lewej: Jack White, Alison Mosshart i Jack Lawrence z Dead Weather podczas koncertu w Los Angeles

Od lewej: Jack White, Alison Mosshart i Jack Lawrence z Dead Weather podczas koncertu w Los Angeles latem tego roku

Foto: AFP

Czułem się jak w wehikule czasu. Koncert w Astrze przypominał najbardziej zwariowaną sekwencję „Powiększenia” Antonioniego w młodzieżowym klubie podczas występu The Yardbirds. Zespołu królów gitary – Erica Claptona, Jeffa Becka i Jimmy’ego Page’a – na gruzach którego powstało Led Zeppelin.

Dead Weather udowodniło, że jest najważniejszym spadkobiercą dawnych gigantów i najlepszą młodą rockową formacją na świecie. Jack White i jego koledzy hipnotyzowali każdym dźwiękiem. A fani tylko kręcili głowami, nie mogąc uwierzyć, że w naszych czasach można oglądać taki zespół. Po raz pierwszy od lat nie widziałem telefonów komórkowych nagrywających koncert. Wszyscy zapomnieli o gadżetach. Rozgorączkowani chłonęli magiczne, żywe granie, jakby nie chcieli uronić ani chwili z tego muzycznego cudu.

Bo wszystkie muzyczne projekty White’a mają krótki żywot. Jak ognia boi się rutyny. Gdy odnosił sukcesy z The White Stripe, to stworzył The Reconteurs. Dead Weather założył z Alison Mosshart z The Kills i Deanem Fertitą z Queens of the Stone Age podczas rockowego jamu. Wcześniej grał na gitarze. Teraz zasiadł za bębnami. Album „Horehound” nagrali w trzy dni. Piosenki dopracowali na koncertach.

Można powiedzieć, że są grupą rekonstrukcyjną. Inni pokazują, jak wyglądały wielkie wydarzenia historyczne – oni reanimują klasyczne rockowe brzmienia. Zanim weszli na scenę, dwóch technicznych blues brothers w kapeluszach i garniturach wniosło instrumenty z przełomu lat 50. i 60. Dead Weather wykonują „gothic bluesa”, dlatego pofarbowali włosy na czarno i noszą czarne kostiumy, ale grają na śnieżnobiałych gitarach marki Gretsch ze złotymi bajerami, po kilkanaście tysięcy euro sztuka. Używają srebrnych radiowych mikrofonów, z jakich korzystał Frank Sinatra. Mówiąc wprost – są rockowym rollce royce’em, a ich sprzęt też jest stylowy i najwyższej klasy. Dzięki temu osiągnęli niepowtarzalne brzmienie – naturalne, soczyste.

Śpiewali o miłości totalnej. Takiej, która potrafi być piekłem i rajem. A wydarzenia na scenie przypominały „Dzikość serca” Davida Lyncha. Takiej wokalistki jak Alison Mosshart jeszcze nie widziałem. Giętka i sprężysta jak guma, szczupła, zgrabna, potrafiła spojrzeć z delikatnością anioła, a zaraz potem przemienić się w diablicę. Od pierwszych taktów „60 Feet Tall” szła na całość. Każdy ruch jej ciała był erotyczną eksplozją. Wskoczyła na kolumny odsłuchowe z przodu sceny i balansowała na ich krawędziach, opierając się na statywie mikrofonu. Odrzucała go na oślep. Rozbujała podwieszone pod sufitem kolumny. Rozbujała tłum. Mało klubu nie przewróciła.

Mistrzem ceremonii był Jack. Dudnił na bębnach podobnie do Johna Bonhama z Led Zeppelin, choć rzadziej korzystał z talerzy. Nadawał koncertowi rytm, zwalniał, przyspieszał. Można było odnieść wrażenie, że za pomocą perkusyjnych pałeczek zdalnie steruje kolegami.

[wyimek]Jack White razem z Dead Weather reanimuje klasyczne rockowe brzmienia [/wyimek]

Główne partie zaśpiewał tylko w kilku kompozycjach. Zanim pojawił się w światłach reflektorów, zachowywał się jak uczniak przed uroczystą akademią. Z boku sceny długo poprawiał bluzę i włosy. Wchodząc na proscenium, przyjęcie miał jak Elvis. „You Just Can’t Win” z repertuaru Them wykonał głosem młodego Roberta Planta. Każdy wers pointował dobitnym gestem ręki. Był w tym melodramatyzm starych mistrzów. Nigdy jednak nie przekroczył granicy śmieszności.

Niesamowicie wypadł wokalny duet Mosshart i White’a w bluesie „Will There Be Enough Water?”. Stanęli oparci o siebie, ramię o ramię. Śpiewali do jednego mikrofonu, a wyglądało na to, że chcą się całować. Połknąć. Że za chwilę rozegra się pełna dzikości miłosna scena. White okazał się jednak zimnym draniem. Głębokie spojrzenia Alison skontrował ostrymi rifami gitary. Tylko on może się jej oprzeć.

Koncert trwał niewiele ponad godzinę. Fani domagali się kolejnych bisów. Wszyscy mieli świadomość, że taki wieczór zdarza się w życiu tylko raz. A Jack White zaraz chwyci gitarę i wybiegnie z klubu w sobie tylko wiadomą stronę. Jak bohater „Powiększenia” Antonioniego.

Więcej o Jacku Whicie w sobotnim „Plusie Minusie”

[ramka][b]Sylwetka[/b]

Jack White urodził się w 1975 r. w Detroit. Jego mama, z domu Benedyk, ma krakowskie korzenie. Lider White Stripes, Recounteurs i Dead Weather. Śpiewał z The Rolling Stones w „Shine a Light” Martina Scorsese. Ma produkować ich nową płytę. Wystąpił z The Edge (U2) i Jimmym Page’em (Led Zeppelin) w dokumencie „It Might Get Loud”. Zaśpiewał z Alicią Keys hit z ostatniego Bonda. Jego idolem jest Bob Dylan. Na występ w Berlinie wybrał Astra Kulturhaus pośród kolejowych magazynów, gdzie diabeł mówi dobranoc. [/ramka]

[i]-Jacek Cieślak z Berlina[/i]

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"