Wolę grać, niż oceniać innych

Pianistka Ewa Pobłocka opowiada o rodzinnych tradycjach, zdradza też, dlaczego musi wracać do Gdańska

Publikacja: 22.04.2010 14:41

Wolę grać, niż oceniać innych

Foto: KFP, Wojtek Jakubowski WJ Wojtek Jakubowski

[b]Na Gdańskim Festiwalu Muzycznym pojawi się pani jako artysta rezydent. Na czym polega ta rola?[/b]

[b]Ewa Pobłocka:[/b] – Miałam możliwość zaproponowania udziału kilku artystów, w tym także młodych. Jednym z nich jest szwajcarski pianista Gilles Vonsattel, zapamiętany przeze mnie z konkursów w Bolzano i Genewie. Zrobił na mnie wrażenie konsekwentną i logiczną grą pięknym dźwiękiem. A że jest Rok Schumanna, to poprosiłam, by zagrał utwory tego właśnie kompozytora. Zaprosiłam także Agnieszkę Duczmal, z którą każde spotkanie było dla mnie inspirujące.

[b]Tajemniczym punktem festiwalu jest pani występ z pisarzem Pawłem Huelle.[/b]

To będzie w dużej mierze improwizacja. Pisarz obiecał, że będzie czytał, ja także, ale oczywiście będę grała. Dobrze pamiętam moment, w którym po raz pierwszy wzięłam do ręki książkę Pawła Huelle. To był 15 maja 1987 roku, imieniny mojej mamy. Pośród prezentów, które dostała, zobaczyłam książkę z zieloną okładką, gotyckimi literami i nazwiskiem autora, które nic mi wtedy nie mówiło. Ale kiedy zaczęłam czytać – nie mogłam się oderwać. Kolejnych tytułów już sama szukałam, wielokrotnie zabierałam jego książki w długie podróże, w czasie których człowiek czuje się często bardzo samotny. Kiedyś w Japonii było mi szczególnie nieswojo. W hotelu sięgnęłam po „Opowiadania na czas przeprowadzki” i nagle się poczułam, jakbym była w Oliwie, szła tamtejszymi ulicami, czuła zapachy z dzieciństwa, słyszała toczący się po bruku wóz z węglem. Miałam cudowne wrażenie, że jestem w domu.

[b]Ze sposobu, w jaki pani opowiada, wynika, że jest pani bardzo do Gdańska przywiązana...[/b]

Mam wrażenie, że to moje miejsce na ziemi. Choć się w nim nie urodziłam, to mieszkałam od drugiego tygodnia życia. Uczęszczałam tam do szkół, tam skończyłam studia, zdobywałam doświadczenia na estradzie. Mama po raz pierwszy zabrała mnie na poważny koncert, grałam po raz pierwszy z orkiestrą, miałam pierwsze nagrania. I tam jest morze, którego bardzo brakuje mi w Warszawie. Ilekroć wracałam z koncertów, miałam problemy albo frustrujące spiętrzenie pracy – szłam nad morze. Już po dziesięciu minutach się uspokajałam i zyskiwałam niebywałą energię. Do tej pory na wakacje najchętniej wybieram się nad Bałtyk. Zjechałam trochę świata, widziałam wiele pięknych miast, ale Gdańsk ma w sobie coś szczególnego, daje poczucie otwarcia na świat. Kiedy dojeżdżam do Tczewa, już czuję zapach morza.

[b]W czasie festiwalu pojawi się także Dang Thai Son, z którym konkurowała pani w Konkursie Chopinowskim w 1980 roku. Oboje otrzymaliście wtedy nagrody za wykonanie mazurków.[/b]

I od tamtego czasu się przyjaźnimy. Nie tylko jako pianiści. Z Dang Thai Sonem mogę porozmawiać i o filozofii, i o literaturze. To rzadkie i budujące, że w świecie artystycznym zdominowanym przez konkurowanie ze sobą i zazdrość może się zdarzyć tak cudowna przyjaźń. Poza tym on jest spokojny i mądry. Przy fortepianie i w życiu. Radzi na przykład: obserwuj zwierzęta. Kot jest z natury leniwy, ale kiedy postanawia polować – spręża się i wystarcza mu krótka chwila, by osiągnąć cel. Po co więc się spinać przez cały czas? Mamy plan, by jeszcze w tym roku wystąpić jako duet fortepianowy, co nie zdarzyło się dotąd laureatom Konkursów Chopinowskich.

[b]Na festiwalu wystąpi również Ewa Leszczyńska, pani córka. Większą tremę miewa pani w czasie jej czy swoich występów?[/b]

Okaże się, jak będzie tym razem. Kiedyś już grywałyśmy na dwa fortepiany, ale po raz pierwszy wystąpimy jako duet wokalno-fortepianowy. Myślę, że będzie nam towarzyszyła nie tyle trema, co radość. Niesamowite były przed kilkoma laty nasze pierwsze wspólne próby. Nie mogłam grać, za bardzo byłam wzruszona. Na szczęście już się z tego wyleczyłam. Teraz, gdy pracujemy, potrafimy się pokłócić, każda ma swoją wizję. Pozostały jednak emocje płynące z kontaktu z instrumentem, jakim jest ludzki głos, a także ze wspomnień z dzieciństwa, gdy śpiewałam z moją mamą.

[b]Mama, Zofia Janukowicz-Pobłocka, profesorka Akademii Muzycznej w Gdańsku, była też pedagogiem kształcącym pani córkę.[/b]

Uczyła ją przez pierwsze dwa lata studiów na akademii muzycznej, dopóki Ewa nie pojechała zdobywać doświadczeń zagranicą. Pozostała jeszcze najmłodsza, 11-letnia Marysia. Gra na wiolonczeli, fortepianie, gitarze, zaczęła się uczyć na saksofonie. Multiinstrumentalistka po prostu. W naszym domu zawsze wszystko obracało się wokół muzyki, więc wybory – moje i córek – były czymś najbardziej naturalnym na świecie.

[b]Różnicie się panie w gustach muzycznych?[/b]

Nie. I tu należy dodać, że w dużej mierze wspiera nas nieustannie mój mąż Stanisław Leszczyński. Zasypuje od lat wspaniałymi nagraniami, proponuje fantastyczne wzorce.

[b]Przy intensywnym kalendarzu zajęć wystarcza pani jeszcze czasu, by uczyć studentów Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Czy warto podejmować taki wysiłek?[/b]

Czuję się w tej roli potrzebna i lubiana. Zaproponowałam nawet na bydgoskiej akademii przedmiot istniejący na wielu zachodnich uczelniach – kameralistykę wokalną, czyli uczenie pianistów wspólnej pracy ze śpiewakami. Mam z tego uczenia tak dużą frajdę, że od trzech lat pracuję także z warszawskimi studentami, prowadzę klasę fortepianu.

[b]Nie boi się pani, że zbyt dominuje nad podopiecznymi?[/b]

Nie ma obaw, nie uznaję tresury. Moją rolą jest zaprezentowanie różnych możliwości dojścia do efektu, jaki młody człowiek sobie umyślił. Ale inicjatywa wychodzi od niego.

[b]Miała pani 20 lat, gdy zaczęła wygrywać zagraniczne konkursy. Była pani pewna siebie, przystępując do Konkursu Chopinowskiego w 1980 roku?[/b]

Od wczesnych lat szkoły podstawowej byłam pewna, że będę brała w nim udział. Początkowo na wszelkich akademiach „ku czci” grałam swój popisowy numer – walc Chopina. Jednak konkurs wspominam przede wszystkim jako wielki stres. Nigdy przedtem ani potem w życiu nie przeżyłam równie wielkiej tremy jak w pierwszym etapie. Później też nie było łatwiej. No i zdawałam sobie sprawę, że nie jestem ulubienicą publiczności. Fantastycznie grało mi się dopiero w trzecim etapie. Przy mazurkach wydawało mi się, że fortepian jest specjalnie dla mnie przygotowany i że sama je skomponowałam.

[b]Przed pięciu laty znowu wzięła pani udział w Konkursie Chopinowskim, tym razem w roli jurorki. Która z ról była trudniejsza?[/b]

Zdecydowanie wolę grać, niż oceniać. To drugie jest bardzo niewymierne i właściwie przypadek decyduje, że ktoś wygrywa, a ktoś inny przegrywa. W dodatku jako jurorka musiałam być surowsza niż pedagog. Najważniejsze to ocenić, czy uczestnik konkursu ma coś do przekazania, potrafi wywołać we mnie emocje. Bez takich umiejętności nie ma mowy o byciu artystą.

[b]Uprawia pani różne formy muzyki. Skąd ta obfitość?[/b]

Początkowo uważałam, że będę solistką pianistką. Potem zetknęłam się, dzięki mamie, z muzyką kameralną. Kiedy ją na pewien czas porzuciłam, zaczęło mi brakować śpiewania jak powietrza. Gdy pojawiła się propozycja recitalu z Ewą Podleś, czułam, że odzyskuję grunt pod nogami. Przez wiele lat współpracowałam z kilkoma śpiewaczkami, m.in. Jadwigą Rappe, Olgą Pasiecznik. Zapamiętałam też ze studiów, że wielką przyjemność sprawiało mi granie w trio. Gdy Marek Moś, pierwszy skrzypek Kwartetu Śląskiego, zaproponował wspólny koncert, postanowiłam spróbować. I tak to trwa. A skąd się biorą poszukiwania? Może i stąd, że przez tyle dni w roku nie chce się ciągle być samej na próbie, estradzie, po koncercie.

[b]Co jest rekompensatą?[/b]

Magiczne chwile. Zdarzają się bardzo rzadko, ale jednak. Kiedyś występowałam z Olgą Pasiecznik na koncercie w Pałacu Branickich w Białymstoku. Był 2 listopada, fortepian nie najlepszy, sala nieduża, choć pełniusieńka. I pojawiło się to „coś”, nieomal widoczny przepływ energii. Miałam wrażenie, że między publicznością a nami snują się nitki spóźnionego babiego lata.

[b]Po to uprawia się ten zawód?[/b]

Tak, ale trzeba sprostować – to nie zawód, ale pasja.

[i]rozmawiała Małgorzata Piwowar[/i]

[b]Na Gdańskim Festiwalu Muzycznym pojawi się pani jako artysta rezydent. Na czym polega ta rola?[/b]

[b]Ewa Pobłocka:[/b] – Miałam możliwość zaproponowania udziału kilku artystów, w tym także młodych. Jednym z nich jest szwajcarski pianista Gilles Vonsattel, zapamiętany przeze mnie z konkursów w Bolzano i Genewie. Zrobił na mnie wrażenie konsekwentną i logiczną grą pięknym dźwiękiem. A że jest Rok Schumanna, to poprosiłam, by zagrał utwory tego właśnie kompozytora. Zaprosiłam także Agnieszkę Duczmal, z którą każde spotkanie było dla mnie inspirujące.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne