Wall Street. Pieniądz nie śpi — sequel po 23 latach

Z Michaelem Douglasem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 23.09.2010 15:20

Wall Street. Pieniądz nie śpi — sequel po 23 latach

Foto: AP

[link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej[/link]

[b]Rz: Bohater filmu Olivera Stone’a „Wall Street” Gordon Gekko mawiał: „Chciwość jest dobra”. Bywa pan czasem chciwy?[/b]

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/9131,539425-Udany-powrot-na-Wall-Street.html]Czytaj recenzję filmu - "Wall Street 2. Pieniądz nie śpi"[/link][/wyimek]

[b]Michael Douglas:[/b] Jestem nieustannie. Nie na pieniądze, bo tak się szczęśliwie składało, że nigdy mi ich nie brakowało. Nie zależało mi też jakoś specjalnie na sławie. Ale jestem potwornie pazerny na życie. I tu Gekko rozumiem.

[b]Chętnie zgodził się pan znów go zagrać?[/b]

Tak, bo to była jedna z najciekawszych ról, jakie mi się w całej karierze przydarzyły. Lubię grać ludzi niejednoznacznych, takich właśnie jak Gekko czy D-Fens z „Upadku”. Choć wątpliwości oczywiście miałem. Podobnie jak Oliver Stone. Obaj nie lubimy sequeli. Olivera przekonała ostatecznie sytuacja ekonomiczna, która sprawiła, że temat giełdy stał się ważny i aktualny. Zrozumiał, że jeśli mamy wrócić do „Wall Street”, to najlepiej właśnie teraz, gdy przez świat przeszedł głęboki kryzys finansowy, z którego jeszcze się nie wydobyliśmy. A i jego, i mnie przekonał ostatecznie scenariusz, genialnie poprawiony przez Allana Loeba.

[b]Jak gra się tę samą postać po upływie ponad 20 lat?[/b]

Niełatwo. Gordon Gekko miał kiedyś moją twarz. Teraz puszczałem sobie „Wall Street”, patrzyłem na niego, potem spoglądałem w lustro i myślałem: „Boże, jak ja się posunąłem”. Poza tym ten film zmusił mnie do różnego rodzaju podsumowań. W końcu grałem faceta, który po prawie ćwierć wieku wychodzi z więzienia i musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. W świecie, który naprawdę bardzo się zmienił. Jeszcze bardziej przyspieszył.

[b]Taka sama pozostała ludzka pazerność.[/b]

Ona jest wieczna. Dlatego intrygowała mnie w Gekko.

[b]W 1987 roku rola w filmie Stone’a przyniosła panu Oscara. Czy wywarł on wpływ na pana dalszą karierę?[/b]

Miałem już wtedy statuetkę za wyprodukowanie „Lotu nad kukułczym gniazdem”, ale ta za „Wall Street” była pierwszą, którą Akademia przyznała mi jako aktorowi. Jest zresztą jedyną do dzisiaj. Nie jestem pewien, czy pomogła mi utrwalić pozycję w Hollywood, ale mnie samego wtedy bardzo podbudowała. Odbierałem ją z dumą. Nagle miałem coś, czego nie miał mój ojciec. On był nominowany do Oscara trzy razy, ale zawsze z kimś przegrywał. A ja, proszę, trzymałem w ręku złotego rycerza.

[b]Miał pan jeszcze wtedy, jako mężczyzna ponad 40-letni, kompleks ojca?[/b]

Pewnie coś takiego się we mnie kołatało. Bo wbrew pozorom dzieciom gwiazdorów wcale nie jest tak łatwo, jak się wszystkim wydaje. Ja się buntowałem, byłem hipisem, pracowałem na stacji benzynowej, próbowałem uciec z Hollywood. Jak wiadomo, dość nieskutecznie. Nie jest łatwo wyrzec się kina, kiedy wyrosło się niemal na planie filmowym i przesiąkło jego atmosferą. Tak naprawdę jeszcze kiedy grałem w „Ulicach San Francisco”, a przecież zbliżałem się już wtedy do trzydziestki, stale miałem wrażenie, że ludzie z ekipy mnie obserwują. Jakby chcieli sprawdzić, jak ten rozpieszczony gówniarz Douglas się zachowuje. Przeszedłem tam niezłą szkołę życia. Ale dałem radę. Pracowałem przez dziewięć miesięcy, niemal dzień w dzień, po 14 godzin na dobę, tam stałem się profesjonalistą i chyba zaskarbiłem sobie szacunek współpracowników. A „Wall Street” i Oscar mnie samego przekonały, że idę właściwą drogą i nie jestem tylko cieniem własnego ojca.

[b]W „Wall Street 2” spotkał się pan z aktorami młodego pokolenia – ogromnie dziś popularnym Shią LaBeoufem i nominowaną do Oscara za rolę w „Była sobie dziewczyna” Carey Mulligan. Czy dostrzegł pan w nich własne ambicje sprzed lat?[/b]

Ależ ja byłem przy nich kompletnie niedojrzały! Te dzieciaki potwornie ciężko pracują, w wieku dwudziestu kilku lat mają często za sobą dziesięć albo i więcej lat doświadczeń zawodowych. Bardzo poważnie traktują swoją karierę i muszę powiedzieć, że są prawdziwymi profesjonalistami. Ja w ich wieku dopiero raczkowałem w show-biznesie. Samodzielnie stanąłem mocniej na nogach w okolicach trzydziestki.

[b]Wróćmy do Gordona Gekko. On był w filmie postacią negatywną, a jednak stał się bohaterem lat 80. Jak pan myśli, dlaczego?[/b]

Ludzie kochają łobuzów. Pamiętam, że po premierze często byłem zapraszany na spotkania przez studentów uczelni ekonomicznych. Chodziłem na nie i byłem lekko przerażony. „Słuchajcie – przekonywałem. – Gekko to facet amoralny, który łamie prawo i trafia do więzienia”. A oni na to: „No to co? Jest fantastyczny! I na dodatek bardzo przystojny!”. Czasem ciarki mnie przechodzą, jak pomyślę, że dzisiaj ci ludzie kierują pewnie swoimi firmami albo zajmują wysokie stanowiska w korporacjach.

[b]A jednak zdecydowali się panowie w „Wall Street 2...” na szczęśliwe zakończenie. Nie jest to rozwiązanie zbyt idealistyczne? Wierzy pan, że człowiek, któremu przez całe życie zależało głównie na grze i pieniądzach, nagle może doznać olśnienia i pojąć, że najważniejsze są rodzinne więzy?[/b]

W pierwszej wersji filmu posunęliśmy się jeszcze dalej. Ta, która weszła na ekrany, ciągle jest dość niedopowiedziana. Nie wiemy, czy przemiana Gekko jest prawdziwa i jak długo potrwa. Ale postanowiliśmy z Oliverem dać mu szansę. Nie chcieliśmy dołować widzów pesymistycznym, gorzkim zakończeniem. Uznaliśmy, że trzeba im zostawić nadzieję. Pani jest z Polski... Jak czytam, kryzys przeszedł u was znacznie łagodniej niż na Zachodzie. Amerykanie odczuli recesję gospodarczą bardzo dotkliwie, niektórzy potracili majątki, wielu pogrążyło się w depresji. Musieliśmy im powiedzieć: jeszcze może być dobrze. Zwłaszcza jeśli będziemy potrafili wznieść się ponad własną chciwość. Bo w ostatecznym rachunku najważniejsza jest miłość.

[b]W tym roku ekipa „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” była na Lazurowym Wybrzeżu ogromnie fetowana. Po raz pierwszy trafił pan na festiwal w Cannes ponad 30 lat temu, w 1979 roku, z „Chińskim syndromem”. Czy w tym czasie festiwalowe życie bardzo się zmieniło?[/b]

Kiedy przyjechałem tam z „Chińskim syndromem”, świat show-biznesu ciągle jeszcze wyglądał inaczej. Aktorzy byli oblegani przez tłumy, ale kiedy zaszyli się w hotelu albo w wynajętych przez producentów willach, mieli prawo do prywatności. Gdy Jack Lemmon dostał nagrodę aktorską, bawiliśmy się fantastycznie. Tak fantastycznie, że nie o wszystkim mogę opowiadać. Przy „Nagim instynkcie” jeszcze było podobnie. Dziś nie ma już mowy o takim luzie. Nawet w odległym od Cannes, ukrytym na wzgórzach Hotel du Cap człowiek nie może czuć się naprawdę swobodnie. Wszędzie zainstalowane są kamery, paparazzi wkręcają się do każdego miejsca. A człowiek nie ma ochoty oglądać następnego dnia swoich zdjęć na jakichś szemranych portalach internetowych.

[b]Obserwował pan przemysł filmowy od dzieciństwa. Hollywood też jest dzisiaj inny niż przed laty?[/b]

Kiedy byłem młodym człowiekiem, nie było jeszcze wielkiego imperium telewizyjnego. Mieliśmy w Stanach do wyboru dwie stacje. Ludzie chodzili do kina, powstawało bardzo dużo filmów. Mój ojciec nakręcił prawie 100 obrazów, w każdym roku pracował przy pięciu, sześciu. Ja zrobiłem może z pół setki. Ludzie zaczęli rozsiadać się wygodnie przed telewizorami, włączać kasety, potem płyty DVD. Studia też zostały przejęte przez wielkie korporacje, stając się częścią olbrzymiej machiny.

[b]… która pracuje głównie dla zysku. Jak się pan w tym świecie odnajduje?[/b]

Średnio. Nie nadaję się już za bardzo do kina akcji. Nie chce mi się biegać po ekranie z pistoletem. Kilka lat temu zagrałem w „Strażniku” z Evą Longorią. W czasie kręcenia jednej ze scen biegłem tak, że aż traciłem oddech, a tu widzę: Eva z łatwością mnie przegania. W szpilkach! „Nie jest z tobą dobrze, chłopie” – pomyślałem.

[b]A kto powiedział, że ma pan grać w kinie akcji? Powstają przecież w Ameryce skromne, a bardzo interesujące dramaty psychologiczne. To prawda, głównie w nurcie niezależnym.[/b]

Problem w tym, że obecny, kryzysowy czas jest szczególnie trudny dla twórców niezależnych, którym brakuje pieniędzy i na produkcję i na marketing. „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” mógł znaleźć się na festiwalu w Cannes i ma doskonałą promocję na całym świecie, bo jego dystrybucję wspiera wielkie studio. Ale już inny mój film – „Solitary Man” pokazywało tylko kilka kin w Nowym Jorku. Cicho, bez rozgłosu. Jeszcze inny – „King of California”, który osobiście bardzo lubię, poszedł od razu na płyty DVD. Przyznaję, że to deprymujące. Zacząłem sobie zadawać pytanie: I po co mi to całe szarganie? Nie lepiej siedzieć spokojnie w domu?

[b]A nie chciałby pan wystąpić w filmie razem z żoną?[/b]

Oczywiście, że chciałbym. Nawet przygotowuję komedię romantyczną. Dodam Catherine pięknego, przystojnego młodego kochanka, a sam zagram łobuza. I zabiję tego faceta. Ale generalnie, wolę spotykać się z żoną we własnym ogrodzie niż na planie.

[b]Stał się pan domatorem?[/b]

Oczywiście. Najlepiej czuję się z rodziną. Mam bardzo szczęśliwe małżeństwo, dziesięcioletniego syna i siedmioletnią córkę. Rozkoszuję się ojcostwem. Kiedy Catherine gra na Broadwayu, z wielką przyjemnością odwożę syna i córkę do szkoły. A najmilszym czasem są wspólne wakacje. W stosunku do Dylana i Carys nie chcę popełnić tego samego błędu, jaki popełniłem w stosunku do mojego starszego syna.

[b]To znaczy?[/b]

Kiedy Cameron się urodził, nie dorosłem jeszcze do ojcostwa, poświęcałem mu zbyt mało czasu. Dzisiaj on za to płaci. Odsiaduje pięcioletni wyrok za posiadanie narkotyków.

[b]Nie próbował go pan z więzienia wyciągnąć?[/b]

Nie. W czasie festiwalu canneńskiego odmówiłem podpisania petycji o uwolnienie i zawieszenie postępowania ekstradycyjnego wobec Romana Polańskiego. Bardzo cenię Romana jako filmowca, ale jestem obywatelem amerykańskim, a prawo jest prawem. Nie mogłem podpisać tego listu, tak samo, jak nie mogłem zabiegać o zwolnienie z odpowiedzialności karnej mojego syna. Jak odbędzie karę, zrobię, co w mojej mocy, żeby mu pomóc odnaleźć się od nowa w życiu.

[b]Chciałby pan, żeby pana dzieci przedłużyły aktorskie tradycje Douglasów?[/b]

Chciałbym, żeby były szczęśliwe, niech robią cokolwiek, co da im radość i spełnienie.

[ramka]

[b]Michael Douglas[/b]

Dziś walczy z rakiem gardła. Przechodzi cykl chemioterapii i naświetlań. Kiedy rozmawialiśmy w maju br., po canneńskiej premierze „Wall Street. Pieniądz nie śpi”, był jeszcze w znakomitej formie. Choroba zaatakowała nagle, na początku lata. Początkowo lekarze jej nie rozpoznali. Gdy pod koniec sierpnia przeszedł kolejne badania, okazało się, że nowotwór jest w czwartym stadium.

Michael Douglas (rocznik 1944), syn Kirka Douglasa, popularność zyskał dzięki rolom w serialu „Ulice San Francisco” i w przygodowych filmach „Miłość, szmaragd i krokodyl” oraz „Klejnot Nilu”. Ale najważniejsze kreacje stworzył w „Wall Street”, „Fatalnym zauroczenie”, „Nagim instynkcie”, „Upadku”, „W sieci”, „Grze”, „Cudownych chłopcach”, „Trafficu”. Jest też producentem, a jego najsłynniejszym obrazem stał się „Lot nad kukułczym gniazdem” Milosza Formana.

Ma dorosłego, 32-letniego syna z pierwszego małżeństwa i dwoje dzieci (dziesięcioletniego Dylana i siedmioletnią Carys) z małżeństwa z aktorką Catherine Zetą-Jones.

2 września, w szczerym wywiadzie telewizyjnym, jakiego udzielił Davidovi Lettermanowi, opowiedział o swoich nadziejach na wyleczenie. Można coś dla ciebie zrobić? – spytał na koniec dziennikarz, na co Douglas odpowiedział: Po prostu trzymaj kciuki. Wszyscy trzymamy kciuki.[/ramka]

[link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej[/link]

[b]Rz: Bohater filmu Olivera Stone’a „Wall Street” Gordon Gekko mawiał: „Chciwość jest dobra”. Bywa pan czasem chciwy?[/b]

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"