Shia LaBeouf - gwiazda Hollywood

Z Shią LaBeoufem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 22.10.2010 14:02

Shia LaBeouf - gwiazda Hollywood

Foto: AP

[b]Rz: Gra pan na giełdzie?[/b]

[b]Shia LaBeouf:[/b] To za dużo powiedziane. Od czasu „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” trochę się tym zajmuję.

[wyimek] [link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej [/link][/wyimek]

[b]Rozumiem, że lubi pan hazard?[/b]

Jak człowiek nie wie, w co inwestuje, to uprawia hazard. Kiedy ma wykształcenie albo jakąkolwiek wiedzę, można mówić o ryzyku, ale na pewno nie o hazardzie.

[b]A pan zdobył wiedzę o giełdzie w czasie zdjęć do „Wall Street 2”?[/b]

Nie, wcześniej, gdy przygotowywałem się do filmu. Zdawałem sobie sprawę, że dla widzów jestem chłopaczkiem z „Transformersów” czy szalejącym na motocyklu partnerem Harrisona Forda z czwartej części „Indiany Jonesa”. A w filmie Olivera Stone’a miałem do zagrania trudną, bardzo dramatyczną rolę. Dla mnie samego było to wyzwanie i test, czy podołam. Dlatego kilka dni przed spotkaniem z Oliverem poszedłem do Schwab Investment Services, poprosiłem, żeby mnie oprowadzili po giełdzie i objaśnili przynajmniej kilka podstawowych zasad jej działania. Zdecydowałem się poświęcić na tę naukę 20 tysięcy dolarów. Otworzyłem konto. Dwa i pół miesiąca później na moim koncie było 300 tysięcy dolarów.

[b]Niewiarygodne! Jak to się stało?[/b]

Otoczyłem się fantastycznymi, światłymi ludźmi, a poza tym sam wykonałem sporą pracę. Uczyłem się tak zawzięcie, że zdałem test na maklera.

[b]Według Stone’a Wall Street to miejsce opanowane przez ludzi chciwych, skorumpowanych i nieuczciwych.[/b]

Nie można tak uogólniać. Spotkałem tam wielu fantastycznych facetów. Niektórzy z nich potrafili działać zupełnie bezinteresownie. Byłem świadkiem, jak pewien makler w jedną noc zarobił na cele charytatywne 70 mln dolarów. Poza tym giełda to potworny zastrzyk adrenaliny. Znam brokerów, którzy traktują ją niemal jak arenę albo boisko. Są jak sportowcy, którzy stale muszą konkurować, walczyć o kolejne rekordy i rzucać wszystko na jedną szalę.

[b]Pan też odkrył w sobie żyłkę ryzykanta?[/b]

Nie, choć sprawdzam notowania i czytam analizy, a potem składam dyspozycje na giełdzie. Moją matkę bardzo to dziwi. Ciągle z trudem może uwierzyć w naszą zamożność. Ja się wywodzę z bardzo, bardzo biednej rodziny. Wychowałem się w Echo Park – nędznej, zamieszkanej głównie przez Latynosów, dzielnicy Los Angeles. Mama doskonale pamięta czasy, kiedy zastanawiała się za co kupić makaron na obiad, albo ze wstydem korzystała z pomocy opieki społecznej. Ja też to pamiętam. Więc jeśli pyta pani o ryzyko... Nie znoszę ryzyka. Mam na giełdzie tylko małą część pieniędzy, jakie zarobiłem. I jestem bardzo oszczędny.

[b]Czym są dla pana pieniądze?[/b]

Mam do nich ambiwalentny stosunek. Wiem, co znaczy, gdy ich nie ma. Oskarżam je o rozbicie mojej rodziny. Mój ojciec nie umiał utrzymać domu. Był handlarzem narkotyków. Roztrwonił wszystko, co miał: miłość, rodzinę, nawet własne talenty. Matka była osobą bardzo uzdolnioną, ale jej życie nie było usłane różami. Nie pozwoliło jej się rozwinąć. Rodzice bardzo szybko rozwiedli się. Gdyby żyli w lepszych warunkach, pewnie by do tego nie doszło.

[b]Ale gdyby nie musiał pan od dziecka pracować, to może nie zostałby pan aktorem...[/b]

To prawda. Zacząłem występować jako kilkulatek. Rodzice zabierali mnie ze sobą, w przebraniu klowna pomagałem im sprzedawać hot dogi na ulicy. Bardzo to lubiłem. W domu mama i ojciec wiecznie się kłócili, tam byli mili i przyjaźni, bo przecież nikt by nie kupował hot dogów od walczących, rozwrzeszczanych ludzi. Czasem dziennikarze pytają mnie, czy nie żal mi straconych pięknych lat. Nic podobnego. Lubiłem swoje dzieciństwo. Innego nie znałem. A bieda i przemoc, której świadkiem byłem w swojej dzielnicy od małego, bardzo mnie zahartowały.

[b]Jako dwunastolatek był pan już zawodowym aktorem, występującym w serialach Disney Channel.[/b]

Nie należałem do tych, którzy od niemowlęctwa marzyli, żeby zostać hollywoodzką gwiazdą. Jak na kursach, na które zapisali mnie rodzice, wypatrzył mnie agent i zaproponował zdjęcia próbne, byliśmy już wtedy sami z mamą i myślałem tylko o jednym: że to nam pozwoli podreperować domowy budżet. Chciałem mamie pomóc. A przy okazji byłem wdzięczny losowi, który pozwolił mi odzyskać ojca. W show „Even Stevens” powiedzieli, że jako nieletni mam przychodzić na plan z opiekunem, najlepiej z którymś z rodziców. Mama nie mogła sobie na to pozwolić. Miała właśnie pracę, która wydawała się pewniejsza niż moje zajęcie w Disney Channel. Dlatego nie mogła z niej zrezygnować. Zadzwoniłem do ojca. Był właśnie po odwyku heroinowym. Dzisiaj myślę, że może nawet uratowałem mu życie. To nie był prawdziwy stosunek rodzic – syn. Ja właściwie sobie ojca wynająłem. Zatrudniłem go za 400 dolarów tygodniowo. Niewykluczone, że bez tego by zginął. Ja się jednak wtedy czułem tak, jakbym odzyskał tatę. Mieszkaliśmy razem przez trzy lata, często spaliśmy w motelu w pobliżu studia. Było dobrze. Ludzie, ja wtedy zarabiałem 8 tysięcy tygodniowo! Pani wie, ile to jest dla dwunastoletniego szczeniaka, którego jeszcze niedawno nie stać było na porcję lodów?

[b]No i został pan w zawodzie. Przyszły propozycje z kilku produkcji fabularnych, a wreszcie rola w „Transformersach”, która przyniosła panu popularność i – co tu ukrywać – ogromne pieniądze.[/b]

Zarobiłem pół miliona dolarów. A pomyśleć, że był czas, gdy banknot dziesięciodolarowy wydawał mi się bogactwem. Ale „Transformersy” były dla mnie niesamowite też z innego powodu. Może i nie miałem tam za dużo do grania, bo w filmie Michaela Baya najważniejsza była akcja, a nie głębia psychologiczna bohaterów. Ale to była szkoła aktorstwa. Lekcji udzielali mi Jon Voight i John Turturro.

[b]To pana idole?[/b]

Tak. I jeszcze Dustin Hoffman. Fantastyczny człowiek, który nigdy nie idzie na łatwiznę i nie spoczywa na laurach. Stale walczy. Tak jak Frank Langella, którego spotkałem przy „Wall Street 2”. Co to za przyjaciel! Bywało, że o trzeciej rano siedzieliśmy w Central Parku i gadaliśmy.

[b]W „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” miał pan też okazję spotkać się z innym gigantem ekranu – Michaelem Douglasem.[/b]

To niezwykle męski facet. Wie, o co mu chodzi, ma w życiu swoje pasje. I jest niezmiernie życzliwy. Na planie był dla mnie i dla grającej jego córkę Carey Mulligan jak prawdziwy ojciec. Pomocny, opiekuńczy. Michael Douglas jest profesjonalistą w każdym calu. Przy nim czułem, jak dużo muszę się jeszcze nauczyć.

[b]Swoją drogą ma pan w życiu szczęście. Jako 24-latek ma pan za sobą spotkania z bardzo wybitnymi aktorami, ale też z czołówką reżyserską. Michael Bay, Steven Spielberg, Oliver Stone. Silna grupa.[/b]

Tak. I bardzo ciekawe doświadczenia. Każde inne.

[b]Które okazało się dla pana najważniejsze?[/b]

Ważne są wszystkie. Natomiast najbliższy kontakt nawiązałem z Oliverem Stonem. Ja mam za sobą mroczne dzieciństwo, on – niełatwą młodość, którą spędził, buntując się i uciekając do Wietnamu. Doskonale rozumiał moje lęki, moją niepewność, moje fobie. To najinteligentniejszy człowiek, jakiego w życiu poznałem, i spotkaliśmy się w idealnym dla mnie czasie. Nasze rozmowy były mi strasznie potrzebne. Ze Stevenem Spielbergiem nie miałem takiego kontaktu. On jest dzieckiem sukcesu, nigdy nie było mu naprawdę źle. W jego filmie dałem z siebie, ile tylko mogłem. Byłem przedtem przyzwyczajony do niebezpiecznych zdjęć. W „Transformersach” zdarzało mi się wisieć na skraju dachu kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Ale zdjęcia w „Indianie...” wymagały ode mnie absolutnej sprawności fizycznej. Przygotowywałem się do tej roli jak rzadko. Ćwiczyłem codziennie, po kilka godzin dziennie. I Spielberg potrafił to docenić. Był bardzo przyjacielski, serdeczny. Ale cóż on może wiedzieć o kompleksach takiego faceta jak ja?

W jednym z wywiadów powiedział pan, że aktor powinien poznać smak cierpienia.

Tak uważam. Bo wieczni szczęściarze stają się mniej wrażliwi, nieczuli na innych. Ludzie, którym nie zawsze było dobrze, potrafią patrzeć uważniej na świat, dostrzegać cokolwiek poza własnym nosem.

[b]To nie boi się pan sukcesu? Dziś jest pan gwiazdą, w której kochają się nastolatki, zarabia pan miliony dolarów i jeszcze ma pan obok siebie śliczną, ogromnie utalentowaną dziewczynę, swoją partnerkę z „Wall Street 2” – Carey Mulligan.[/b]

Ja już niczego nie muszę się bać. Po pierwsze wiem, jak bardzo krucha jest miłość show-biznesu. Po drugie mam 24 lata, ale – proszę mi wierzyć – niemało trudnych chwil w życiu przeżyłem. Zaręczam, że nie przewróci mi się w głowie.

[b]A jak się pan czuje w takich miejscach, jak choćby luksusowy Hotel du Cap, w jakim mieszkał pan podczas ostatniego festiwalu w Cannes?[/b]

Fajnie. Nie płaciłem za to wszystko, dostawałem za darmo drinki, szlafroki i supermodne okulary przeciwsłoneczne. Ale to nie jest mój świat. Ja zresztą nie bywam na festiwalach. To był dopiero mój trzeci. Przedtem raz byłem w Cannes i raz w Sundance. Więc jeszcze się do tego luksusu nie przyzwyczaiłem. Pani nie wierzy, że pozostałem skromnym facetem... A ja naprawdę nie żyję jak multimilioner. No, owszem, namiętnie chodzę na mecze Dodgersów, uwielbiam baseball i jestem absolutnym fanem tej drużyny. Mam chwile, gdy czuję lekkie wyrzuty sumienia, że za dużo na te bilety wydaję. Ale poza tym nie mam wielkich wymagań. Urlopy spędzam w prostych warunkach, a moją ulubioną rozrywką jest oglądanie filmów.

[b]Ale jednak różne wybryki się panu zdarzyły. Był pan kilka razy zatrzymywany przez policję.[/b]

Wstydzę się tego. Tak naprawdę nic strasznego się nie działo. Raz jechałem za szybko, innym razem poszedłem podpity do sklepu i nie dałem się wyprosić ochronie. Kiedy indziej znów zapaliłem papierosa w miejscu, w którym nie wolno palić. Kiedyś nikt by o tym nie wiedział, ale dzisiaj jestem za bardzo rozpoznawalny i zaraz zaczyna się szum. Już sobie obiecałem, że przestanę popełniać idiotyczne błędy i zachowywać się jak gówniarz.

[b]Boi się pan, że dobra passa może się skończyć?[/b]

Niczego się nie boję. Pieniędzy wystarczy mi do końca życia. Ba! Nie byłbym w stanie wydać tego, co zarobiłem, nawet gdybym miał przed sobą dwa życia.

[b]A marzenia? Ma pan jakieś?[/b]

Mam świadomość, że nie jestem superzdolny, znam w moim pokoleniu aktorów znacznie bardziej błyskotliwych. Więc chciałbym się rozwijać. Mam też mnóstwo innych marzeń. I nadzieję, że tak szybko się one nie spełnią. Że nie powiem sobie: „Jestem człowiekiem sukcesu, o nic już nie muszę walczyć”. Taka świadomość oznacza dla aktora śmierć za życia. Na szczęście, na razie mi to nie grozi. Czuję się 24-letnim chłopakiem, na początku drogi.

[ramka]

[b]Shia LaBeouf[/b]

Można go jeszcze oglądać na ekranach w „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi”. W filmie Olivera Stone’a zagrał młodego maklera giełdowego, partnerując Michaelowi Douglasowi.

Jest dziś na topie. Niedawno w rankingu „Forbesa” został uznany za aktora, który najbardziej ze wszystkich hollywoodzkich gwiazd jest wart swej gaży. Jeden dolar wydany na jego honorarium przynosi producentom 81 dolarów wpływów. Kolejne miejsca zajęli: Ann Hathaway (64 dolary) i Daniel Radcliffe (61 dolarów). 24-letni Shia, który wychował się w biednej dzielnicy Los Angeles Echo Park, zadebiutował w serialach Disney Channel jako dwunastolatek. Dzisiaj ma na swoim koncie kilkanaście filmów fabularnych, m.in. „Bobby”, „Aniołki Charliego. Zawrotna szybkość”, „Eagle Eye”, „Na fali”. Sławę przyniosła mu rola Sama Witwicky’ego w „Transformersach”. Zagrał też ważną rolę w „Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki” Stevena Spielberga. Jego najbliższa produkcja to „Transformers 3. The Dark of the Moon”, która ma trafić do kin w lipcu 2011 roku.

Od czasu zdjęć do „Wall Street 2” Shia LaBeouf spotyka się z brytyjską aktorką Carey Mulligan, nominowaną do Oscara za rolę w „Była sobie dziewczyna”. [/ramka]

Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki | 20.20 | TVP 1 | SOBOTA

[b]Rz: Gra pan na giełdzie?[/b]

[b]Shia LaBeouf:[/b] To za dużo powiedziane. Od czasu „Wall Street 2. Pieniądz nie śpi” trochę się tym zajmuję.

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"