Do tej pory główną siłą na stołecznym rynku młodego, poszukującego jazzu było środowisko Lado ABC. „Trifonidis” najwyraźniej postanowił stanąć w szranki z kolegami i zarzucił sklepowe półki nowymi projektami. Na szczęście nie jest to tylko konkurencja ilościowa. Tricphonix Street Band, Trifonidis Downtown Sextet i po prostu Trifonidis przynoszą porcję świetnej muzyki. Coraz głębiej osadzającej się w konwencji awangardowej kameralistyki.
– Nie do końca, choć pozornie, sporo w tym racji – mówi Bielawski z wahaniem. – Ja do muzyki podchodzę ilustracyjnie. Każda płyta opowiada jakąś historyjkę, ma oddać pewną atmosferę. A że historyjki są różne, stosuję za każdym razem trochę inne instrumenty, inne dźwięki, inne metody pracy.
Każda z płyt rzeczywiście przenosi słuchacza w nieco inne muzyczne przestrzenie. Choć motoryka, skłonność do zabawy ciszą i zgiełkiem, a zwłaszcza aranżacje instrumentów dętych nie pozostawiają wątpliwości, kto jest kompozytorem.
Najpoważniejszą i jednoznacznie kameralistyczną płytą w tym zestawie jest „Growl And Whisper” Trifonidis Downtown Sextet – kontynuacja wydanego w tym roku albumu Downtown Project. Ascetyczna w formie, pełna wyłaniających się z ciszy detali, ale mająca też w sobie freejazzowego pazura.
– „Downtown Project” był pewnego rodzaju soundtrackiem do nieistniejącego filmu i było tam mnóstwo różnych stylistyk, nie koniecznie spójnych ze sobą. Nowa płyta ma już bardzo sprecyzowany, jednolity charakter – ocenia „Trifonidis”. – Dla mnie to taka muzyka do słuchania w słuchawkach. Tam jest mnóstwo szczegółów, sporo ciszy, dość tajemniczo jest...