– Nie spodziewaliśmy się tego – przyznaje Joel Coen. – Ale w studiu chyba od początku mieli taką nadzieję. Spytali, czy możemy skończyć film przed zimą, bo chcieli zdążyć na sezon świąteczny.
W Berlinie bracia Coen są razem ze swoimi aktorami – Jeffem Bridgesem, Joshem Brolinem i Hailee Steinfeld. I wszyscy oni tak samo odcinają się od filmu Henry'ego Hathawaya z 1967 roku z Johnem Waynem w roli głównej.
– Kiedy tamten obraz wchodził na ekrany, byliśmy dziećmi. Niewiele z niego zapamiętaliśmy. Podoba nam się książka Portisa – stwierdził Joel Coen, a Ethan dodał: – Nie jestem pewien, czy rola Johna Wayne'a rzeczywiście była taka kultowa. Ludzie tak mówią, bo dostał za nią Oscara. Dzisiejsza młodzież niespecjalnie go już nawet kojarzy. Mój piętnastoletni syn nie wiedział, kto to jest.
Jeff Bridges też stwierdził, że kreacja Wayne'a go nie interesowała. – Ważna była książka – potwierdził. – Lubię grać w ekranizacjach powieści, bo kiedy brakuje informacji o bohaterze w scenariuszu, zawsze można sięgnąć do oryginału.
Coenowie twierdzą, że nie traktują swojego nowego filmu jako westernu. – Nie myśleliśmy o mitologizowaniu Dzikiego Zachodu i nie chcieliśmy wracać do twórczości Johna Forda – mówią. – Po prostu opowiadaliśmy historię, która przydarzyła się w Arkansas w 1870 r. Western nie był pomysłem na film, tylko koniecznością. Ale przecież nawet sama książka nie jest klasycznie westernowa.
Josh Brolin, odtwórca roli Toma Chaneya, podkreślał współczesną wymowę filmu: – W Stanach można dziś dostrzec istotny zwrot ku podstawowym wartościom, zwykłej lojalności, ciężkiej pracy. W Ameryce ludzie nie dają sobie rady z życiem, w księgarniach półki z poradnikami zajmują coraz więcej miejsca, rośnie odsetek rozwodów. Świat staje się skomplikowany, zaczyna nas przerastać. Stąd ta tęsknota za prostotą i sprawiedliwością. Bracia Coen nie ukrywają, że zaintrygowała ich mała bohaterka powieści.